Gazeta Wyborcza
Pacjenci mówili o Zbigniewie Relidze "święty"
GAZETA WYBORCZA - KATOWICE (2009-03-08 Autor: JUDYTA WATOŁA)

Prof. Zbigniew Religa (1938-2009)
Pacjenci mówili o Zbigniewie Relidze "święty"
Kim był Zbigniew Religa? - Świętym człowiekiem - odpowiadali pacjenci. - Wizjonerem - mówili lekarze. A on sam mówił: - Jestem zwyczajny, normalny.
Na jednym z pierwszych zjazdów pacjentów po transplantacji serca Religa wchodzi na salę, gdzie już na niego czekają. Ktoś żartuje: - Profesorze, ci ludzie tutaj to pańskie dzieci. To pan ich wszystkich zrobił.
Religa rozgląda się po sali. Zaczyna płakać. - Rzeczywiście, ale ich narobiłem - rzuca przez łzy.
Urodził się w 1938 roku w małej mazowieckiej wsi. W roku 1963 skończył Akademię Medyczną w Warszawie. Po studiach trafił na oddział chirurgii w szpitalu wolskim. W roku 1968, gdy szefem oddziału został prof. Wacław Sitkowski, zaczęli operować serca. - Kardiochirurgia była wtedy straszna. Ogromna śmiertelność, duże powikłania. Na stole operacyjnym umierał nam co trzeci chory - wspominał po latach.
Czytaj więcej: Pacjenci mówili o Zbigniewie Relidze "święty"
Tadeusz Nowosad: Mam nadzieję, że wzrośnie liczba dawców
GAZETA WYBORCZA - RZESZÓW (2009-02-16 Autor: ANNA GORCZYCA)
Tadeusz Nowosad: Mam nadzieję, że wzrośnie liczba dawców
W szpitalach podkarpackich pracę rozpoczęło ośmiu koordynatorów ds. transplantacji. Ich zadaniem będzie m.in. propagowanie idei transplantologii oraz koordynowanie pobierania narządów.
Rozmowa z Tadeuszem Nowosadem, lekarz anestezjolog, koordynator ds. transplantologii
Anna Gorczyca: Mieszkańcy Podkarpacia nie chcą oddawać swoich narządów do transplantacji. Dlaczego?
Dr Tadeusz Nowosad: Jest kilka przyczyn, jedna tkwi w nas: lekarzach i pielęgniarkach. Nie zawsze potrafimy powiedzieć rodzinie pacjenta, że ten człowiek już nie żyje, że jest w stanie śmierci mózgowej i podłączając mu kolejną kroplówkę, wlewamy ją w trupa. Gdybyśmy potrafili w porę powiedzieć rodzinie, że trzeba odłączyć maszyny, a potem, że narządy tego człowieka mogą uratować kogoś innego, to mielibyśmy dużo więcej transplantacji. Ja sam, dopóki nie skończyłem kolejnej specjalizacji i nie zdobyłem wiedzy, którą mam teraz, postępowałem tak jak większość lekarzy. Nie miałem odwagi, żeby wyłączyć maszyny i nie leczyć zwłok. Druga przyczyna tkwi w mentalności pacjentów i ich rodzin.
Bo boimy się, że godząc się na odłączenie respiratora czy innych urządzeń podtrzymujących bicie serce, przekreślamy szanse na cud? Bo przecież chory ruszył palcem...
Czytaj więcej: Tadeusz Nowosad: Mam nadzieję, że wzrośnie liczba dawców
Spełniona misja Marii Siemionow
GAZETA WYBORCZA (2008-12-24 Autor: MARCIN GADZIŃSKI)
Spełniona misja Marii Siemionow
Chcieliśmy, by nasza operacja była nie tylko sukcesem medycyny, ale przede wszystkim sukcesem pacjenta. Chcieliśmy człowiekowi pomóc na całe życie - opowiada "Gazecie" prof. Maria Siemionow, Polka, która przeprowadziła pierwszą w Ameryce operację przeszczepu twarzy.
Prof. Siemionow, absolwentka Akademii Medycznej w Poznaniu, przed 2-3 tygodniami (nie ujawniono dokładnej daty) przeprowadziła w swojej klinice w Cleveland najpełniejszy zabieg transplantacji twarzy w historii medycyny. Dawcą była anonimowa kobieta, której rodzina wyraziła na to zgodę. Pacjentka, która otrzymała przeszczep, nie będzie podobna do dawcy - bo o wyglądzie decyduje głównie kształt głowy, oczy, mimika.

Marcin Gadziński: Przygotowywała się pani do tego zabiegu od kilkunastu lat. Czy poszło łatwiej, niż się pani spodziewała?
Prof. Maria Siemionow: To było rzeczywiście spełnienie misji, na które pracowałam 20 lat. Wraz z moim zespołem z Cleveland Clinic byliśmy przygotowani na najtrudniejsze. Poszło w sumie dość gładko. Ale to głównie dzięki wielogodzinnym treningom. Często ćwiczyliśmy w weekendy, w swoim czasie wolnym. W laboratorium anatomicznym wielokrotnie przeprowadzaliśmy symulacje takich operacji.
"Polski" przeszczep twarzy
"Polski" przeszczep twarzy
Dr Maria Siemionow, Polka pracująca w klinice w USA, przeprowadziła największy i najbardziej skomplikowany jak do tej pory przeszczep twarzy na świecie.
Był to pierwszy w USA, a czwarty na świecie zabieg tego typu. Z informacji udostępnionych przez klinikę w Cleveland (Ohio) wynika, że odbył się na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni, trwał 22 godziny i brało w nim udział dziesięciu chirurgów. Nieznane są personalia kobiety, która została mu poddana - wiadomo tylko, że jej twarz w wyniku urazu była zniszczona w ogromnym stopniu. Dawczynią była zmarła kobieta, której danych również nie ujawniono.

Choroby złej krwi
Choroby złej krwi
- Mieliśmy pacjentkę, która przeszła zakażenia dwoma dość łagodnymi wirusami jednocześnie. Jej układ odpornościowy pobudzony do walki nagle zwrócił się przeciwko płytkom krwi - opowiada "Gazecie" na kongresie w San Francisco hematolog prof. Jerzy Hołowiecki*
Margit Kossobudzka: Panie profesorze, jesteśmy w San Francisco na zjeździe Amerykańskiego Towarzystwa Hematologicznego - największej konferencji medycznej poświęconej krwi. Otacza nas 15 tys. lekarzy, naukowców, specjalistów od nowoczesnych technologii. Burzę mózgów widać na każdym kroku. Czy z tej mąki będzie chleb dla zwykłego człowieka?
Np. jeszcze kilka lat temu uczyliśmy studentów, że przewlekła białaczka szpikowa to jedna choroba. Teraz dowiadujemy się, że to cały zespół chorób nowotworowych wrzuconych do tego samego worka z powodu podobnych objawów. Dla porównania szanse przeżycia przy jednej z nich są bardzo małe - kilka miesięcy, najwyżej rok. Przy innej można przez 15-20 lat prawie się nie leczyć i w miarę normalnie żyć.
Szukanie drobnych różnic w komórkach nowotworowych to chyba żmudna i mało spektakularna praca.
- Referaty na ten temat usypiają nawet samych lekarzy i naukowców, a dziennikarze uciekają z nich w popłochu. Ale dla mnie to prawdziwa, choć cicha rewolucja.
Wyniki takich badań są uważnie śledzone przez koncerny produkujące testy i za pół roku na rynku pojawi się test wyszukujący opisywaną tu zmianę w komórce.
Ciało tymczasowo moje
Ciało tymczasowo moje
Powoli trzeba się oswajać z myślą, że twarzy, rąk używamy tylko przez określony czas. Po śmierci nasze ciało posłuży komuś innemu. Za 30 lat ten sposób myślenia powinien być już powszechny - mówi prezes Amerykańskiego Towarzystwa Transplantacji Rekonstrukcyjnej prof. Stefan Schneeberger*
Marzena Kasperska: Lekarze przeszczepiają dziś nosy, twarze, kolana, penisy. W Arabii Saudyjskiej przeprowadzono niedawno transplantację macicy.
Prof. Stefan Schneeberger: Ten przeszczep się jednak nie udał. Z powodu postępującego niedokrwienia narządu, macicę trzeba było usunąć. Wiem, że bardzo zaawansowany program transplantacji macicy opracowano w Szwecji. Chodzi o to, żeby kobieta po przeszczepie mogła urodzić dziecko. Po okresie ciąży macica może zostać z usunięta, dzięki czemu pacjentka nie będzie dalej narażona na długotrwałe przyjmowanie leków immunosupresyjnych.
Ze swoim zespołem na Uniwersytecie w Pittsburghu w Pensylwanii pracuję właśnie nad nowymi metodami immunosupresji. Obecnie pacjenci po przeszczepach muszą do końca życia zażywać leki, które z jednej strony zapobiegają odrzutom, ale równocześnie obniżają odporność. Czasami mogą prowadzić do rozwoju schorzeń nowotworowych.

Myślę, że za 5-10 lat zupełnie wyeliminujemy immunosupresję, czyli sprawimy, żeby biorca wykazywał tolerancję wobec obcej dla siebie tkanki, a jednocześnie zachował odporność.
Serce maleńkie jak orzeszek
Serce maleńkie jak orzeszek
Dziewięciomiesięczna Ula dostała nowe serce w klinice w Zabrzu. To pierwsza w Polsce transplantacja u niemowlęcia.
Ledwo dziewięć miesięcy temu Ula przyszła na świat, a już jakby narodziła się na nowo. Kilka dni temu zabrzańscy kardiochirurdzy wszczepili jej nowe serce.
Pediatra w Zielonej Górze, gdzie mieszkają, kazał zrobić zdjęcie rentgenowskie i wtedy okazało się, że serce Uli jest za duże. Dziecko trafiło do specjalistycznej kliniki w Poznaniu. Rozpoznanie: kardiomiopatia gąbczasta - dziwna i do niedawna nieznana bliżej choroba. Między włóknami mięśnia sercowego, które normalnie biegną jedno obok drugiego, pojawiają szczeliny, przez które zaczyna przepływać krew. Serce jak gąbka - robi się coraz większe i coraz słabsze.
Ula ma zaledwie sześć miesięcy, kiedy lekarze mówią, że uratuje ją tylko przeszczep. Jej serce jest już tak wielkie jak u dorosłego człowieka.
Ale nowe serce dla Uli musi być malutkie, dawcą musi być więc zmarłe dziecko. To trudna sytuacja. Nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle znajdzie się dawca. A jednak: niespełna trzy miesiące później Kasia odbiera telefon z Zabrza. Słyszy: przyjedzie po nie zaraz karetka, znalazło się serce dla Uli.