Tygodnik Powszechny








Tygodnik Powszechny

TYGODNIK POWSZECHNY (2007-05-27 Autor: JUDYTA WATOŁA, DARIUSZ KORTKO)

Było już dla mnie serce

 
 
 

O spadku liczby przeszczepów transplantolodzy alarmowali już w raporcie za 2005 rok. Następny był jeszcze gorszy – liczba wszystkich przeszczepów serca spadła aż o 164. Od grudnia 2006 r. rozmawialiśmy z lekarzami, pacjentami, urzędnikami. Szukaliśmy odpowiedzi na pytanie o przyczyny kryzysu. Znaleźliśmy ludzi, którzy chcą zmian.

Helena Zakliczyńska, młoda internistka, zaangażowana, walcząca o przeszczepy: – Na serce każdy może zachorować, wystarczy zwykła grypa. Mogę to być ja, może to być ktoś mi bliski. Chcę wierzyć, że anestezjolog w jakimś szpitalu nie przejdzie obojętnie obok potencjalnego dawcy, ale zrobi wszystko, by ktoś umierający dostał serce. Dziś takiej pewności nie mam.

 

Fot. ANDRZEJ KRAMARZDawcy w gorszym stanie

Śląskie Centrum Chorób Serca w Zabrzu zapisało się w historii polskiej medycyny w październiku 1985 r. Do kliniki, którą kierował wtedy doc. Zbigniew Religa, trafił rolnik z niewydolnym sercem, prawie nie przepompowującym już krwi. Był idealnym biorcą. Jednak 20 lat temu nie istniała instytucja, która prowadziłaby rejestr biorców i zbierała informacje o potencjalnych dawcach. Religa był sam:

– Obdzwoniłem zaprzyjaźnionych lekarzy i oddziały intensywnej terapii. W końcu, w jednym z warszawskich szpitali znalazłem młodego mężczyznę po wypadku. Mózg miał uszkodzony, ale serce wciąż biło. Pojechałem tam spotkać się z matką. „Pani syn nie żyje. Potrzebuję jego serca" – powiedziałem bez ogródek. „Mój syn by tego chciał" – usłyszałem.

Szpital w Zabrzu jest dziś jednym z czterech ośrodków w Polsce, gdzie robi się przeszczepy serca. Sześć lat temu prof. Marian Zembala, dyrektor szpitala, cieszył się:

– Przeszczepiamy blisko 60 serc rocznie, ponad jedno co tydzień. Na przeszczep czekają 163 osoby, dwie trzecie z nich ma szansę dostać nowe serce. To dobrze, bo jeszcze dziesięć lat temu aż 60 proc. czekających umierało, nie doczekawszy dawcy. Teraz umiera najwyżej 20 proc.

Tygodnik Powszechny

TYGODNIK POWSZECHNY (2007-05-27 Autor: ANNA MATEJA)

Ludzka chimera

 

Transplantologia – życie przepisane na kilka osób. Z prof. Lechem Cierpką, chirurgiem-transplantologiem, rozmawia Anna Mateja

ANNA MATEJA: – Ile operacji ma Pan już dziś za sobą?

LECH CIERPKA: – Trzy. Zrobiłem bypass, dzięki któremu zlikwidowałem niedokrwienie nogi, udrożniłem tętnicę szyjną, przez co mózg chorego wreszcie ma szansę być dotleniony, amputowałem zajętą rakiem pierś.

– Ani jednego przeszczepu?
Fot. ANDRZEJ KRAMARZ

– Tak się złożyło, ale faktem jest, że w pierwszym kwartale 2007 r. liczba pobrań narządów drastycznie zmalała. Do tej pory przeszczepiliśmy kilkanaście nerek, rok temu o tej porze było ich już około 30; „zrobiliśmy" tylko dwie wątroby, jedną trzustkę z nerką. Wiosną ubiegłego roku powoli zbliżaliśmy się do wykonania połowy kontraktu z Ministerstwem Zdrowia na transplantację narządów unaczynionych, teraz daleko nam jeszcze do takiego stanu.

Do piachu

– Ludzie nie godzą się na pobranie narządów od bliskiego, bo po zatrzymaniu doktora Mirosława G. nabrali podejrzeń, że nawet uznani lekarze „biorą", a efekty ich leczenia mogą stać się podstawą aktu oskarżenia?

– Liczba zgłoszeń w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów (to lista osób, które nie zgadzają się na oddanie swoich organów po śmierci) nie wzrosła na tyle, by rzutować na liczbę pobrań – ale jest ona wykładnikiem zachowań społecznych. To, jak rodzina zareaguje na pytanie o możliwość pobrania organów od zmarłego krewnego, nadal w dużej mierze zależy od rozmowy z lekarzem. Sposób zatrzymania kardiochirurga ze szpitala MSWiA odbił się jednak rykoszetem na anestezjologach prowadzących zmarłych, potencjalnych dawców narządów. W komentarzach medialnych, m.in. polityków, dało się przecież wyczuć podejrzenie, że lekarze zajmują się chorymi niewprawnie, że może pobierając organy do przeszczepów łamią prawo albo nadużywają zaufania rodziny zmarłego.

W takiej sytuacji lekarze, obawiając się podejrzeń, ani nie przygotowują ciał zmarłych na pobranie organów, ani nie informują rodzin o takiej możliwości pomocy innym. Nie jesteśmy jakąś szczególnie strachliwą grupą zawodową, ale jeśli przypomnieć atmosferę, jaka wytworzyła się po aferze „łowców skór", czy powszechne przekonanie, że jedną z najbardziej skorumpowanych sfer jest służba zdrowia, chyba łatwo te obawy zrozumieć. Dodajmy do tego ostatnio nagłośnione w mediach afery, albo oparte na nieprawdziwych informacjach, albo źle lub błędnie przedstawione: przeszczepienie nerki z rakiem czy białaczką, podawanie chorym thiopentalu, by móc pobrać narządy. Po co się więc starać? Przecież ciało zmarłego, z którego chce się pobrać organy, wymaga takiej opieki, jaką otacza się ciężko chorego: trzeba utrzymać krążenie, oddychanie za pomocą respiratora, podawać płyny, leki. Anestezjolodzy otrzymują potem za to jakieś groszowe dodatki. Także dyrektorzy szpitali, ze względu na małą opłacalność, nie są zainteresowani pobraniami, nie powołują koordynatorów szpitalnych ds. transplantacji. Naprawdę, w przekonaniu wielu, lepiej nie robić nic. A ponieważ i bez afer wielu lekarzy nic nie robi, by pozyskać organy do przeszczepu, liczba pozyskiwanych dawców jest w Polsce skandalicznie niska w porównaniu z innymi krajami europejskimi.

– Może stoją też za tym problemy etyczne?

 

 

Tygodnik Powszechny
 

 

TYGODNIK POWSZECHNY (2007-09-23 Autor: MAREK NOWICKI)

 Wiara

 Podziel się sercem

Na trzy tysiące mieszkańców Leśnej koło Żywca aż połowa złożyła deklaracje zgody na pośmiertne pobranie organów. To wpływ proboszcza przypominającego parafianom, że darowanie organów po śmierci ratuje czyjeś zdrowie, a najczęściej życie. Dziś w tej sprawie głos zabiera Episkopat Polski.

List biskupów „Nadprzyrodzony krwiobieg miłości” w sprawie przeszczepiania organów, który zostanie odczytany we wszystkich kościołach 23 września (zob. ramka obok), przypomina dotychczasowe nauczanie Kościoła w tej kwestii. Od kiedy pojawiła się techniczna możliwość dokonywania transplantacji (pierwszy udany zabieg przeszczepienia nerki wykonano w USA, w 1954 r.), Watykan ją popierał - pozytywne komentarze na ten temat pochodzą jeszcze z czasów papieża Piusa XII. W encyklice „Evangelium vitae” z 1995 r., o wartości i nienaruszalności życia ludzkiego, Jan Paweł II decyzję o pośmiertnym ofiarowaniu organów nazwał „heroicznym gestem” i „najbardziej uroczystym wysławianiem Ewangelii Życia”. Trudno zresztą byłoby zliczyć wszystkie wypowiedzi Papieża, afirmujące tę metodę leczenia. Kluczowe stwierdzenie znalazło się w Katechizmie Kościoła Katolickiego: „Przeszczep narządów zgodny jest z prawem moralnym, jeśli fizyczne i psychiczne niebezpieczeństwa, jakie ponosi dawca, są proporcjonalne do pożądanego dobra biorcy”.

Biskupi o przeszczepach
23 września, podczas odczytywania listu biskupów w sprawie przeszczepiania narządów, usłyszymy między innymi: „Bez możliwości pozyskiwania organów, medycyna transplantacyjna nie może pomagać ludziom chorym. Jej dokonania zależą od postaw poszczególnych ludzi, a także od zrozumienia wagi problemu przez społeczeństwo i od tworzenia atmosfery zaufania. Wydarzenia, które podważają to zaufanie, powodują spadek liczby przeszczepów, a w konsekwencji przyczyniają się do śmierci kolejnych osób, które mogłyby żyć. (...) Zachęcamy zatem wiernych, aby deklarowali wolę przekazania po śmierci swoich narządów do przeszczepienia. Rodziny osób tragicznie zmarłych prosimy, by w swoim bólu i smutku nie zapominały, że organy wewnętrzne pobrane od ich bliskich mogą uratować życie chorym czekającym na transplantację. Ich decyzja może sprawić, że ktoś inny będzie cieszył się życiem, obchodząc co roku swoje »drugie urodziny«. W sposób szczególny apelujemy do ludzi mediów, aby w poczuciu odpowiedzialności współtworzyli właściwy klimat sprzyjający lepszemu zrozumieniu tych trudnych spraw i kształtowaniu postaw otwartych na pomoc człowiekowi cierpiącemu i potrzebującemu”.

Oświadczenie woli można pobrać klikając tutaj
 

 Konferencja Episkopatu Polski zabierała w tej sprawie głos kilka razy, m.in. w 1995 r., przy okazji uchwalania tzw. ustawy transplantacyjnej, czyli ustawy o pobieraniu, przechowywaniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów. Trzy miesiące temu abp Józef Życiński apelował do wiernych o podpisywanie deklaracji zgody na pobranie organów na przeszczep w przypadku zgonu i noszenia jej przy sobie; archidiecezja lubelska kupiła 80 tys. takich kart. Do ofiarowywania organów metropolita lubelski zachęcał też podczas uroczystości Bożego Ciała - Kościół broni nie tylko życia poczętego, ale także, jak się wyraził, życia zagrożonego.

Gest wielkoduszności

Ile zależy od osobistego zaangażowania duszpasterzy, widać w Leśnej koło Żywca, w której proboszczem jest ks. Piotr Sadkiewicz. Za zgodą i poparciem ordynariusza od lat zajmuje się propagowaniem idei transplantacyjnej. Twierdzi, że nie używa do tego żadnych „świeckich chwytów” - po prostu opiera się na nauce Kościoła i odwołuje do Bożego Miłosierdzia. Wyniki ma doskonałe: na 3 tys. mieszkańców aż połowa złożyła deklaracje zgody na pośmiertne pobranie organów; 271 osób należy do banku szpiku kostnego (trzy osoby były już nawet dawcami). Jest też wielu krwiodawców - jednodniowe akcje zbiórki krwi w Leśnej przynoszą najlepszy rezultat w województwie śląskim.

Kościół podkreśla w nauczaniu, że darowanie organów po śmierci ratuje zdrowie, a najczęściej życie. To wielkoduszny gest, znacznie wykraczający poza interes jednostki.

Siostra Barbara Chyrowicz, etyk, profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego: - Zazwyczaj narzekamy na medycynę, że jest niedofinansowana, że nie zawsze potrafi nam pomóc. W tym przypadku możliwości rozwoju medycyny zależą także od nas: czy zgodzimy się zostać dawcami. I nie chodzi tylko o osobistą deklarację oddania własnych organów po śmierci, ale i o wyrażenie w ten sposób zaufania wobec lekarzy. A z tym różnie bywa - aż nazbyt boleśnie przekonaliśmy się o tym w lutym.

Po aresztowaniu Mirosława G., kardiochirurga ze szpitala MSWiA w Warszawie, i konferencji ministra sprawiedliwości („nikt już nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie” - mówił Zbigniew Ziobro), liczba przeszczepów dramatycznie spadła. Do załamania transplantologii przyczyniło się też nagłośnienie tzw. sprawy białostockiej. Jeden z tamtejszych kardiochirurgów oskarżył kolegów po fachu o podawanie pacjentom thiopentalu wywołującego objawy śmierci pnia mózgu, po której można pobierać organy do przeszczepów. Wszystko okazało się bzdurą, ale nagłośnienie sprawy w mediach doprowadziło do faktycznego zaprzestania wykonywania transplantacji w województwie podlaskim. Współpracy odmówiły tak rodziny zmarłych potencjalnych dawców, jak lekarze pobierający narządy.

 

Tygodnik Powszechny

TYGODNIK POWSZECHNY (2008-07-06 Autor: ELŻBIETA ISAKIEWICZ)

Żelazna Alicja

 W jej filozofii nie ma ważniejszego słowa niż „walka”. Przeciąganie liny między tym a tamtym światem.

Kiedy 2 czerwca Agatę Mróz przetransportowano do kliniki intensywnej terapii, prof. Alicja Chybicka wierzyła, że ona wróci. Nawet kartkę z jej imieniem i nazwiskiem zostawiła w drzwiach sali, w której Agata leżała po przeszczepie. Była przy niej tego ranka, gdy umierała. Kilka godzin później na konferencji prasowej wyznała: „Ja bym zwariowała, gdyby nie wiara, że śmierć jest przejściem do lepszego świata”.

Front Kliniki Transplantologii Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej Akademii Medycznej przy ul. Bujwida we Wrocławiu, której szefuje Chybicka, zdobią kolorowe malunki – żeby dziecko nie bało się tu wejść. O tych dzieciach powiada: moje. Przez 33 lata istnienia kliniki miała dziesiątki tysięcy pacjentów.

Alicja Chybicka, Wrocław, czerwiec 2008 r. / fot. Bartłomiej Sowa
Alicja Chybicka, Wrocław, czerwiec 2008 r. / fot. Bartłomiej Sowa
Gdy jeszcze na studiach zaczyna pracę jako wolontariuszka w organizowanym właśnie oddziale hematologicznym, koledzy pukają się w głowę: „Co to za sens iść do umieralni”. O motywach swojej decyzji mówi po latach: – Nie kryła się za nią tradycja rodzinna. Nie wynikała z rozmyślań ani z kalkulacji (w tej specjalizacji pracują pasjonaci, nie buchalterzy). Przyszła łatwo. Zawsze chciałam zajmować się dziećmi i tyle.

Drobna, śniadej karnacji, z klasycznymi rysami i włosami upiętymi w kok kojarzy się raczej z tancerką flamenco. Ale koledzy mają rację. W latach 70. warunki na tym oddziale są fatalne. Jedno oczko klozetowe przypada na 25 dzieci. Straszna bieda, brakuje lekarstw, sprzętu. Wieczorami Chybicka siada przy łóżkach, opowiada chorym bajki, bo wtedy matkom nie wolno było przebywać z dziećmi. Nawet nie zdąża się do nich przyzwyczaić – w tym czasie na lepszy świat wędruje 85 proc. pacjentów. W pamięci zostają ich pergaminowe twarze.

– Nie mam pretensji do Pana Boga, że dziecko cierpi, umiera, choć czasem sobie popłaczę – zapewnia spokojnie Chybicka, podpisując w swoim gabinecie studenckie indeksy. – Nie mnie recenzować Jego wyroki.

Po tylu latach obcowania ze śmiercią wie, że jeśli człowiek musi ten świat opuścić, to go opuści, nawet gdyby lekarz stawał na głowie. Ale przecież nigdy nie wiadomo, jak Pan Bóg zawyrokował, więc człowiek musi walczyć – to jej filozofia. Nie ma ważniejszego słowa w tej filozofii, nie ma ważniejszego słowa w tej klinice niż „walka”. Przeciąganie liny między tym a tamtym światem.

Po prośbie


Walka Alicji Chybickiej zaczyna się o piątej rano, bo w ciągu dnia nie ma czasu na wertowanie medycznej literatury, zapoznawanie się z najnowszymi badaniami, a w tej dziedzinie lekarz niedokształcony nie ma ze śmiercią szans. Kiedy na świat przychodzi trójka jej dzieci, do walki o te tysiące cudzych włącza się mąż Ryszard, inżynier elektronik. To on wychowuje ich dwóch synów i córkę, gdy ona dyżuruje w szpitalu i pnie się po szczeblach naukowej kariery. I bywa tak, że Alicja próbuje coś wyegzekwować od własnych dzieci, a one chowają się za plecy ojca albo grożą, że „wszystko powiedzą babci”, bo to babcia gotuje i wyciera nos. Pomaga też dziadek i ciotki; można powiedzieć, że cała rodzina walczy.

Z nastaniem niepodległej Polski walka ze śmiercią nieoczekiwanie zyskuje potężnego sojusznika: wolność.