Tygodnik Powszechny

TYGODNIK POWSZECHNY (2008-07-06 Autor: ELŻBIETA ISAKIEWICZ)

Żelazna Alicja

 W jej filozofii nie ma ważniejszego słowa niż „walka”. Przeciąganie liny między tym a tamtym światem.

Kiedy 2 czerwca Agatę Mróz przetransportowano do kliniki intensywnej terapii, prof. Alicja Chybicka wierzyła, że ona wróci. Nawet kartkę z jej imieniem i nazwiskiem zostawiła w drzwiach sali, w której Agata leżała po przeszczepie. Była przy niej tego ranka, gdy umierała. Kilka godzin później na konferencji prasowej wyznała: „Ja bym zwariowała, gdyby nie wiara, że śmierć jest przejściem do lepszego świata”.

Front Kliniki Transplantologii Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecięcej Akademii Medycznej przy ul. Bujwida we Wrocławiu, której szefuje Chybicka, zdobią kolorowe malunki – żeby dziecko nie bało się tu wejść. O tych dzieciach powiada: moje. Przez 33 lata istnienia kliniki miała dziesiątki tysięcy pacjentów.

Alicja Chybicka, Wrocław, czerwiec 2008 r. / fot. Bartłomiej Sowa
Alicja Chybicka, Wrocław, czerwiec 2008 r. / fot. Bartłomiej Sowa
Gdy jeszcze na studiach zaczyna pracę jako wolontariuszka w organizowanym właśnie oddziale hematologicznym, koledzy pukają się w głowę: „Co to za sens iść do umieralni”. O motywach swojej decyzji mówi po latach: – Nie kryła się za nią tradycja rodzinna. Nie wynikała z rozmyślań ani z kalkulacji (w tej specjalizacji pracują pasjonaci, nie buchalterzy). Przyszła łatwo. Zawsze chciałam zajmować się dziećmi i tyle.

Drobna, śniadej karnacji, z klasycznymi rysami i włosami upiętymi w kok kojarzy się raczej z tancerką flamenco. Ale koledzy mają rację. W latach 70. warunki na tym oddziale są fatalne. Jedno oczko klozetowe przypada na 25 dzieci. Straszna bieda, brakuje lekarstw, sprzętu. Wieczorami Chybicka siada przy łóżkach, opowiada chorym bajki, bo wtedy matkom nie wolno było przebywać z dziećmi. Nawet nie zdąża się do nich przyzwyczaić – w tym czasie na lepszy świat wędruje 85 proc. pacjentów. W pamięci zostają ich pergaminowe twarze.

– Nie mam pretensji do Pana Boga, że dziecko cierpi, umiera, choć czasem sobie popłaczę – zapewnia spokojnie Chybicka, podpisując w swoim gabinecie studenckie indeksy. – Nie mnie recenzować Jego wyroki.

Po tylu latach obcowania ze śmiercią wie, że jeśli człowiek musi ten świat opuścić, to go opuści, nawet gdyby lekarz stawał na głowie. Ale przecież nigdy nie wiadomo, jak Pan Bóg zawyrokował, więc człowiek musi walczyć – to jej filozofia. Nie ma ważniejszego słowa w tej filozofii, nie ma ważniejszego słowa w tej klinice niż „walka”. Przeciąganie liny między tym a tamtym światem.

Po prośbie


Walka Alicji Chybickiej zaczyna się o piątej rano, bo w ciągu dnia nie ma czasu na wertowanie medycznej literatury, zapoznawanie się z najnowszymi badaniami, a w tej dziedzinie lekarz niedokształcony nie ma ze śmiercią szans. Kiedy na świat przychodzi trójka jej dzieci, do walki o te tysiące cudzych włącza się mąż Ryszard, inżynier elektronik. To on wychowuje ich dwóch synów i córkę, gdy ona dyżuruje w szpitalu i pnie się po szczeblach naukowej kariery. I bywa tak, że Alicja próbuje coś wyegzekwować od własnych dzieci, a one chowają się za plecy ojca albo grożą, że „wszystko powiedzą babci”, bo to babcia gotuje i wyciera nos. Pomaga też dziadek i ciotki; można powiedzieć, że cała rodzina walczy.

Z nastaniem niepodległej Polski walka ze śmiercią nieoczekiwanie zyskuje potężnego sojusznika: wolność.

 

Kiedy w latach 90. kierująca wówczas kliniką profesor Janina Jaworska, nauczyciel i wychowawca Chybickiej, wyjeżdża po raz pierwszy na Zachód na międzynarodową konferencję naukową, od razu przywozi europejskie programy leczenia. Dziecięce onkologie w Polsce przestają być „fabrykami aniołków”, zaczynają leczyć na światowym poziomie, bo albo wzorują się na tych programach, albo biorą z nich żywcem – wyleczalność wzrasta do ponad 80 proc. Jak to się dzieje, że w biednym i zacofanym cywilizacyjnie kraju znajdują się pieniądze na najlepszy sprzęt i lekarstwa? Otóż nie znajdują się. O pieniądze trzeba się awanturować. Przez kilkanaście lat Chybicka zachodzi za skórę urzędnikom od zdrowia różnych opcji: – Jak się dziecku nie poda leku w określonym dniu – tłumaczy – to cały program szlag trafi, ono umrze.

W jednym z wywiadów mówi otwarcie: „Nie przeżyłabym, gdyby leczenie moich podopiecznych było zagrożone przez brak pieniędzy”. Kiedy rozbija głowę o mur biurokratycznych ograniczeń, szuka sponsorów w prywatnych firmach. Są wśród nich tak potężne jak KGHM, są i kancelarie adwokackie, fundacje, sieci handlowe. Alicja Chybicka jest wszędobylska, staje się rozpoznawalna. To dzięki sponsorom udaje się jej uratować m. in. trzynastoletniego Pawła Leoniuka, chorego na złośliwego chłoniaka. Gdy nie pomagają ani dwa przeszczepy, ani silna chemioterapia i dziecko jest jedną nogą na tamtym świecie, ordynuje mu bardzo drogą terapię genową, stosowaną w nielicznych ośrodkach na świecie. Po miesiącu objawy choroby znikają. Cud.

Latem 2007 r. w klinice zaczyna brakować wielu rzeczy, w tym gazów medycznych na oddziale intensywnej terapii. Przez całą noc rodzice radzą, co robić. Informują, że chcą razem z dziećmi zwołać konferencję prasową i prosić o pomoc. Chybicka występuje razem z nimi. Cała Polska słyszy ich dramatyczny apel: „Ratujcie ten szpital”.

Minister Religa krytykuje: „Organizowanie konferencji z udziałem dzieci, to niegodziwe”.

Szefowa kliniki odcina się w „Gazecie Wyborczej”: „A ogołocić z dnia na dzień konto szpitala to godziwe?”. Apel spotyka się z wielkim odzewem, tylko w ciągu trzech dni udaje się zebrać 2,5 mln zł.

„Żelazną Alicją” nazywa ją kiedyś dziennikarz lokalnego radia. Twarda baba – przyznają nawet ci, którym nadepnęła na odcisk. Ale w klinice jest ponad 50 łóżek, wszystkie zajęte. Chybicka: – Ja nie mam czasu na sentymenty.

Wątłe pokolenie


Pewnego dnia puka do gabinetu prezydenta Dutkiewicza. Prosi o pieniądze na badania pediatryczne we wrocławskich szkołach, bo denerwuje ją, że do kliniki trafiają dzieci w trzecim i w czwartym stadium raka, z tak monstrualnymi guzami, jak dwukilogramowe jądro pewnego chłopca, którego nie zauważono ani w przychodni, ani w domu. Gdyby to były „jedynki” i dwójki”, można by wyleczyć wszystkie.

Odchodzi z kwitkiem, pieniędzy brak. Wtedy decyduje: „Zrobię to sama”. I razem ze współpracownikiem bada społecznie 760 dzieci w jednej z podstawówek. Wyniki są zatrważające: stan uczniów jest fatalny, o zaledwie trzech procentach da się powiedzieć, że zdrowi, pozostałym coś dolega. A to skrzywiony kręgosłup, a to próchnica, płaskostopie, wady serca, układu krążenia, nerek.

Jak w urzędzie miasta sporządzony przez nią raport przeczytali, złapali się za głowę i pieniądze na powszechne badania w mig się znalazły. Potwierdziło się: rośnie cherlawe pokolenie Polaków.

Na posiedzeniu Polskiego Towarzystwa Pediatrycznego, któremu Chybicka przewodniczy, padają wnioski: jest tak źle, bo zawodzą lekarze pierwszego kontaktu wszystkich specjalności, którzy nie potrafią rozpoznać niepokojących objawów. Naraża się środowisku. „To wewnątrzkorporacyjny atak bez precedensu” – oburza się Leszek Pałka z Koła Lekarzy Rodzinnych. Ale ona nie daje za wygraną. Na jej prośbę sejmowa Komisja Zdrowia poświęca obrady dziecku. Posłowie obiecują, że znajdą się fundusze na pediatryczne punkty konsultacyjne, do których będą mogli zgłaszać się bez skierowania rodzice, gdy tylko coś ich zaniepokoi. Tylko czy starczy wykwalifikowanej kadry, żeby te punkty obsadzić? Nie wiadomo.

Przesłanie Agaty


Gdy z końcem lata 2007 we Wrocławiu pojawia się Agata Mróz, klinika prof. Chybickiej ma już ugruntowaną renomę potwierdzoną dwukrotnym zwycięstwem w rankingu dziecięcych szpitali onkologicznych „Newsweeka”. Choć siatkarka nigdy nie była tu leczona, prosi o transplantację szpiku, bo klinika dokonuje około 78 przeszczepów rocznie, także dorosłym. Chybicka wyraża zgodę. Tak się poznają.

Siatkarka przyciąga za sobą media. Z jednej strony to dobrze – chciała przecież, żeby za ich pośrednictwem zachęcić ludzi do oddawania szpiku. Ale doktor Chybicka jest przerażona. Obraz, jaki dominuje w doniesieniach prasowych, ocieka lukrem: oto wydawać by się mogło, że wszystko, co najgorsze, dziewczyna ma już za sobą; osiem lat choroby nowotworowej, trudną ciążę. – Zupełnie jakby miała tu, we Wrocławiu, wypić herbatkę – irytuje się pani profesor. A prawda jest inna: przeszczep szpiku to procedura stosowana w sytuacji zagrożenia życia, gdy już wszystkie inne sposoby ratunku zawiodły. I zawsze obarczona ryzykiem.

Agata jest tego świadoma. Przez jedenaście dni lekarze przygotowują ją na przeszczep. – To była wyjątkowa pacjentka – uważa Alicja Chybicka. – I nie dlatego, że sławna.

Tych scen nie rejestrują kamery: Agata odwiedza salki z dziećmi, zabawia je, rysuje im. Rozmawia z ich rodzicami. Zaprzyjaźnia się z nimi.

Transplantacja odbywa się 22 maja. Zabieg filmuje zaprzyjaźniony ksiądz, bo Agata chce, żeby ludzie zobaczyli, na czym ta procedura polega i nie bali się walczyć. Gdy 4 czerwca umiera, po raz pierwszy w historii tego szpitala dzieci przed wejściem zapalają znicze. Potem jadą z profesor Chybicką na pogrzeb do Tarnowa.

Zwycięstwo Agaty z lepszego świata: zainteresowanie dawców wyraźnie wzrasta.

Elżbieta Isakiewicz