Dlaczego krewni odmawiają
– Podaną informację, że pacjenci byli uśmiercani poprzez wprowadzanie ich
w stan śpiączki po to, aby pobrać nerki czy wątrobę, jest mi w ogóle trudno
komentować – mówi prof. Wałaszewski. – Procedura rozpoznania śmierci
mózgowej właśnie wyklucza obecność jakichkolwiek środków farmakologicznych,
które mogą spowodować śpiączkę. Olbrzymią fantazją popisali się dziennikarze
albo ci, którzy ich do tego namówili.
Ale już kilka dni po feralnym artykule do siedziby Poltransplantu przyjechali
ludzie z Białegostoku, którzy przywieźli w imieniu swoich rodzin starannie
wypisane sprzeciwy na pobranie po śmierci ich komórek i narządów (Centralny
Rejestr Sprzeciwów istnieje przy Poltransplancie od 1996 r., do tej pory
zarejestrowało się w nim blisko 24 tys. osób). Zażądali natychmiastowego
potwierdzenia, że ich oświadczenia zostały przyjęte. Jakby powrotną drogę do
domu chcieli odbyć ze świadomością, że w razie wypadku nikt nie dobierze się do
ich serc i nerek. Czy ktoś próbował z nimi rozmawiać, obalić fałszywe mity? –
Nigdy wcześniej się nie zdarzało, byśmy mieli tutaj takich gości –
tłumaczy dyrektor. – Nie mamy prawa kogokolwiek odwodzić od decyzji, jeśli
wyraża swój sprzeciw na pobranie narządów po śmierci. Jak usłyszałem
w sekretariacie wzburzonego mężczyznę, że „nikt nie będzie handlował jego
bebechami”, nawet nie miałem ochoty wychodzić ze swojego gabinetu.
W całym ubiegłym roku w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów swoje personalia
zgłosiły 272 osoby. Od lutego do początku kwietnia tego roku – 340. Same liczby
nie są tu jednak najważniejsze. W 38-milionowym społeczeństwie ułamek procenta,
który nie zgadza się z ideą transplantacji, nie jest w stanie jej zaszkodzić.
Ale martwi coraz brutalniej wyrażany opór i tempo, w jakim oponenci zwierają
szyki. Choć jasno wyrażony sprzeciw wobec oddania narządu jest jedyną barierą
uniemożliwiającą zaliczenie zmarłego do grona potencjalnych dawców (na tym
polega obowiązująca w polskim prawie zasada zgody domniemanej: jeśli nikt nie
wie o twoim sprzeciwie, lekarz ma prawo po stwierdzeniu śmierci przypuszczać, że
zgadzasz się na oddanie organów), to praktyka wygląda zupełnie inaczej. –
Dobry obyczaj nakazuje porozmawiać z rodziną zmarłego i zawiadomić ją
o zamiarze pobrania narządu – wyjaśnia dr Krzysztof Pabisiak ze Szczecina,
koordynator przeszczepień w tym regionie, który najczęściej prowadzi tego typu
rozmowy. – W Polsce lekarze zawsze liczą się z decyzją rodziny. Kiedy zgłosi
sprzeciw, nie chcemy wywoływać konfliktów i potęgować bólu po stracie bliskiej
osoby, więc odstępujemy od pobrania narządów.
– Ale to jak wyrok śmierci dla sześciu innych osób, bo przecież ktoś czeka
na nerki, wątrobę, płuca, serce, trzustkę – mówi prof. Jacek Szmidt
z Kliniki Chirurgii Ogólnej, Naczyniowej i Transplantacyjnej Akademii Medycznej
w Warszawie. Jeszcze pamięta te lata, kiedy nowe nerki otrzymywało w jego
klinice ponad stu chorych. W marcu tego roku nie było żadnej takiej operacji!
Powód: brak narządów. Kilka dni temu otrzymał sygnał z innego oddziału, że być
może warto zwoływać zespół na salę operacyjną, bo są zwłoki 50-letniej samotnej
kobiety, która w rejestrze nie zgłosiła sprzeciwu. W trakcie rozmowy jej matka
nagle sobie przypomniała, że córka z całą pewnością nie chciałaby zostać
dawczynią – nie było to wiarygodne, ale lekarze uszanowali wolę matki i od
pobrania nerek odstąpiono.
– Z punktu widzenia przepisów w żadnym kraju, od czasów rzymskich, rodzina
nie jest dysponentem zwłok – dobitnie stwierdza prof. Wojciech Rowiński.
Przypomina sobie rozmowę dla „Polityki” sprzed pięciu lat („Z ciała do ciała”;
POLITYKA 7/02), w której żalił się na zły odbiór transplantologii: „Rodziny
sądzą, że lekarze w poszukiwaniu dawcy nie zrobią wszystkiego, aby ratować ich
najbliższych. Gdy kilka lat temu telewizja poinformowała, że 18-letni Bartek
czeka w Zabrzu na dawcę serca, następnego ranka z oddziałów neurochirurgicznych
na własne żądanie wypisało się wielu pacjentów”.
– Po ostatnich wydarzeniach jestem jeszcze bardziej wyczulony na punkcie
doboru właściwych słów – mówi profesor. – Gubi nas nieostrożność. Mówimy:
brak dawców, a powinniśmy: brak narządów.
Po czyjej stronie jest minister
Inne kraje Unii Europejskiej dawno przegoniły Polskę w liczbie wykonywanych
przeszczepień. Obecny kryzys jeszcze powiększy ten dystans, choć już ubiegły rok
okazał się trudny dla polskiej transplantologii. Przedłużające się strajki
lekarzy i pielęgniarek sprawiły, że w szpitalach nikt nie miał głowy do
zajmowania się procedurą związaną z pobieraniem narządów. – I po raz pierwszy
od 10 lat mieliśmy gorsze wskaźniki – mówią w Poltransplancie. –
W 2005 r. przeszczep otrzymało 1400 biorców, w ubiegłym roku 1257. Liczba
wszystkich pobrań od zmarłych dawców w 2006 r. spadła o 11 proc.
Najbliższe tygodnie zapowiadają się fatalnie. Prof. Paweł Kuna, dyrektor
Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego im. Barlickiego w Łodzi: – W styczniu
mieliśmy dwa przeszczepy nerek, jeden serca i jeden wątroby. Od lutego nie było
żadnych ze względu na brak zgody na pobranie organów. Przed aferami odmawiało 60
proc. rodzin. Teraz wszystkie.
Brak zabiegów ma swoje implikacje: wydłuża się kolejka osób oczekujących na
nową nerkę (czekają już 1184 osoby), serce (231) lub wątrobę (162; te liczby
z tygodnia na tydzień są coraz większe), ale poszkodowane zaczynają być również
szpitale, które tracą pieniądze, jakie mogłyby otrzymać z Ministerstwa Zdrowia
za wykonane operacje (transplantologia finansowana jest z budżetu ministerstwa,
a nie przez NFZ). A są to całkiem niemałe kwoty: za przeszczep nerki resort
płaci w tym roku 35 tys. zł, serca – 90 tys., wątroby – 170 tys. Dyrektor Kuna,
jak wielu innych szefów dużych szpitali, musi mimo to utrzymywać w gotowości dwa
zespoły chirurgów, którzy w każdej chwili – gdy nadejdzie sygnał o narządach do
pobrania – staną przy stole operacyjnym. Skąd ma brać na to pieniądze?
Skoro Ministerstwo Zdrowia nie ma za co płacić ośrodkom transplantacyjnym, bo
są bezczynne, może kogoś ucieszą takie oszczędności? W pierwszym kwartale tego
roku przeszczepiono w kraju 162 nerki i 14 serc – to odpowiednio o 58 i 9 mniej
niż w identycznym okresie ubiegłego roku (przypomnijmy: najgorszym w ostatniej
dekadzie). Pod adresem ministra padło ostatnio mnóstwo zarzutów, że milcząco
toleruje poczynania kolegów z rządu, którzy dyskredytują polską transplantologię
(choć przecież prof. Zbigniew Religa sam należy do elitarnego grona jej
twórców). Ale ostrożne podejście ministra, który nie odciął się jednoznacznie od
absurdalnych oskarżeń wysuwanych pod adresem lekarzy, wytłumaczyć łatwo: nie
chce stracić stanowiska w rządzie, ponieważ ma ambicję zrealizować jeszcze w tym
roku swe sztandarowe pomysły – sieć szpitali i koszyk świadczeń. Może się
obawiać, że nie dostanie na nie zgody, jeśli wejdzie w konflikt z pupilem
premiera i swoim imiennikiem, szefem prokuratury. A ten trzyma ministra zdrowia
w szachu i zdaje się mówić: na temat postępowania pańskich kolegów wiem więcej
niż pan; proszę się w moje śledztwa nie mieszać.
Niedawno natomiast prof. Religa zganił lekarzy za uchylanie się od orzekania
śmierci mózgowej i pobierania narządów. To wasz moralny obowiązek – przypomniał
podniesionym głosem. Ale nie przysporzyło mu to popularności. – Chciałbym
dopatrzyć się w tym stwierdzeniu czegoś dobrego, mimo że było tak szorstkie
– tłumaczy pojednawczo prof. Wojciech Rowiński. – Bo jest to faktycznie
moralna powinność lekarza, aby zwrócić uwagę, że jak ktoś umarł, to inny
człowiek może żyć.
Według proszącego o niepodawanie swoich personaliów anestezjologa, który
nieraz komisyjnie orzekał śmierć mózgu (robi to zawsze wspólnie trzech lekarzy:
anestezjolog, neurolog lub neurochirurg oraz inny specjalista), ostatnie afery
spłoszyły kolegów, czemu trudno się dziwić. – Jeśli nasze zajęcie ma być
traktowane jako chęć łatwego zarobku, a nas nazywa się łowcami narządów, łowcami
dawców i wreszcie skoro możemy być posądzeni o zabójstwo – kto będzie
dobrowolnie ściągać prokuratora na swoją głowę? Nie wierzę, by pan Religa tego
nie rozumiał. On po prostu nie jest już po naszej stronie.
Co zrobiłeś dla bliźniego
Zanim w 1996 r. zaczęła w Polsce obowiązywać ustawa o przeszczepianiu
narządów, transplantolodzy tworzyli zręby swojej – uważanej do dzisiaj za
nowatorską – dziedziny już od 30 lat (pierwsza transplantacja nerki odbyła się
w Warszawie w 1966 r.). Czuliśmy się niekomfortowo – to najczęściej powtarzane
wspomnienia lekarzy z tamtego okresu, kiedy nie było żadnego prawa
sankcjonującego ich działalność. Pobranie nerek od osób zmarłych traktowano jako
wstępny etap badania sekcyjnego, a wykonujących te zabiegi chirurgów nawet
koledzy z innych klinik nazywali złośliwie brygadą sępów.
Śmierć bliskich jest najbardziej traumatycznym przeżyciem, a skomplikowanej
definicji śmierci mózgowej – której rozpoznanie stanowi podstawę do stwierdzenia
zgonu i umożliwia pobranie narządów – większość nie potrafi zaakceptować (mózg
nie funkcjonuje, nie ma reakcji źrenic na światło, ale serce bije!).
Być może wszystkie kampanie społeczne, namawiające ludzi do zgody na
oddawanie swych narządów po śmierci – organizowane pod hasłami „Podziel się
życiem”, „Nie wszystko można kupić”, „Nauczmy się dawać najcenniejszy dar” – nie
trafiają w ogóle tam, gdzie powinny: w sedno naszych lęków związanych ze
śmiercią. Skoro większość rodzin nie zgadza się w Polsce na sekcję zwłok ich
zmarłych bliskich, nawet za cenę poznania odpowiedzi na pytanie, z jakiego
powodu nastąpił zgon – to opór przed pobraniem narządu nie wynika być może
z kwestionowania samej idei transplantacji (co akcentują wspomniane kampanie),
lecz z głęboko zakorzenionej, niewzruszonej wiary, że ciało człowieka po śmierci
należy pozostawić w spokoju.
Czy zatem górnolotne hasło, które w dużym uproszczeniu zawiera prostoduszną
prośbę: oddawajcie narządy po śmierci, ma szansę na szerszą akceptację? –
Trudno oczekiwać, by rodzina, która poniosła ciężką stratę (a potencjalnymi
dawcami narządów są zwykle młodzi ludzie, którzy umierają niespodziewanie), była
skłonna do takiej szczodrości – mówi Paweł Łuków, doktor etyki z Instytutu
Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Tu daje o sobie znać nasza specyficznie
pojęta polska religijność. Bo czy chrześcijanin powinien bać się śmierci albo
przesadnie troszczyć się o pośmiertny los ciała? Przeciwnie, wszak religia ta
akcentuje duchowość. A już na pewno powinien respektować to, czego nauczał Jan
Paweł II: „Człowiek wyrażający zgodę na pobranie narządów po swoim zgonie
wykazuje świadectwo miłości chrześcijańskiej, która daje życie innym”.
Według Pawła Łukowa, jeśli chcemy skłonić ludzi do udostępniania swoich
narządów, trzeba moralną edukację zindywidualizować. – Duchowny nie powinien
nauczać w kościele, że wierni mają być dobrymi chrześcijanami. Lepiej zapytać
każdego z nich: a co ty zrobiłeś dla bliźniego? Zgodziłeś się na przykład, by
twoje serce lub nerki po śmierci uratowały czyjeś życie?
Robert Kęder codziennie budzi się ze świadomością, że żyje dzięki takiemu
altruizmowi. Nową wątrobę otrzymał w czerwcu 2000 r. – Nie mogę uwierzyć, że
ofiarowano mi do tej pory siedem lat – mówi. Poświęcił się działalności
w Stowarzyszeniu Życie po Przeszczepie, niedawno został prezesem Polskiej
Federacji Pacjentów DialTransplant. Dlatego doskonale rozumie, co czują dzisiaj
chorzy czekający na przeszczep narządów. – Byłbym w nieustającej depresji, bo
człowiek pozbawiony szansy i nadziei ginie. Sam czekał na swoją nową wątrobę
trzy miesiące.
A dziś – jak piszą zdezorientowani pacjenci do Stowarzyszenia – znalezienie
organu to jak wygrana w lotto.
Paweł Walewski