Polityka - nr 7 (2337) z dnia 16-02-2002; s. 72 Nauka

Z ciała do ciała

Rozmowa z prof. Wojciechem Rowińskim, transplantologiem, o lęku przed przeszczepami
Paweł Walewski

Pierwsza pacjentka z przeszczepioną w Polsce nerką żyła osiem miesięcy. Ile dziś żyją chorzy po transplantacji nerek?
Dwadzieścia lat i dłużej. Tamten zabieg, u 18-letniej Danusi – uczennicy szkoły pielęgniarskiej – wykonaliśmy 36 lat temu, gdy nikt nie potrafił sobie jeszcze poradzić z naturalnym mechanizmem odrzucania przeszczepów, choć przed nami przeprowadzono na świecie sześćset podobnych zabiegów. Nasza pacjentka zmarła z powodu zapalenia trzustki w wyniku stosowania bardzo dużych dawek sterydów. Dziś dostępne są leki, które pozwalają zaadoptować się nowemu narządowi w organizmie biorcy na długie lata.
Dwadzieścia lat i dłużej. Tamten zabieg, u 18-letniej Danusi – uczennicy szkoły pielęgniarskiej – wykonaliśmy 36 lat temu, gdy nikt nie potrafił sobie jeszcze poradzić z naturalnym mechanizmem odrzucania przeszczepów, choć przed nami przeprowadzono na świecie sześćset podobnych zabiegów. Nasza pacjentka zmarła z powodu zapalenia trzustki w wyniku stosowania bardzo dużych dawek sterydów. Dziś dostępne są leki, które pozwalają zaadoptować się nowemu narządowi w organizmie biorcy na długie lata.

 
Czy wtedy, w styczniu 1966 r., wyobrażał pan sobie tak imponujący rozwój tej dziedziny chirurgii?

Wydawało nam się, że nasz nowatorski zabieg okaże się rutynowym sposobem leczenia chorych z niewydolnością nerek, którym nie można już inaczej pomóc. Ale tak się niestety nie stało. Mieliśmy przeciwko sobie prawo (pobranie nerek od osób zmarłych traktowano jako wstępny etap badania sekcyjnego), lekarzy (nawet koledzy z sąsiednich klinik nazywali nas złośliwie „brygadą sępów”) i niezwykle trudną do przełamania podejrzliwość społeczeństwa, związaną z rozpoznawaniem zgonu człowieka. Na ustawę ostatecznie normującą te kwestie musieliśmy czekać aż trzydzieści lat.
Wydawało nam się, że nasz nowatorski zabieg okaże się rutynowym sposobem leczenia chorych z niewydolnością nerek, którym nie można już inaczej pomóc. Ale tak się niestety nie stało. Mieliśmy przeciwko sobie prawo (pobranie nerek od osób zmarłych traktowano jako wstępny etap badania sekcyjnego), lekarzy (nawet koledzy z sąsiednich klinik nazywali nas złośliwie „brygadą sępów”) i niezwykle trudną do przełamania podejrzliwość społeczeństwa, związaną z rozpoznawaniem zgonu człowieka. Na ustawę ostatecznie normującą te kwestie musieliśmy czekać aż trzydzieści lat.

Czy ustawa o pobieraniu i przeszczepianiu komórek, tkanek i narządów, uchwalona w 1996 r., coś zmieniła w podejściu ludzi do waszej pracy?

Ustawa pozwoliła pobierać narządy od osób zmarłych, jeśli za życia nie wyraziły sprzeciwu, jednoznacznie określiła kryteria śmierci (człowiek umiera z chwilą nieodwracalnego zniszczenia pnia mózgu, co musi stwierdzić trzyosobowa komisja lekarska), dopuściła pobieranie narządu lub jego fragmentu od żywej osoby spokrewnionej genetycznie lub emocjonalnie i wreszcie odrzuciła jakąkolwiek próbę komercjalizacji tej dziedziny medycyny. Dzięki ustawie zacząłem pewniej się czuć jako chirurg. Ale jeśli pyta pan o zmianę krytycznego nastawienia ludzi do transplantacji, to mimo ogromnej poprawy jest ono nadal niezadowalające.
Ustawa pozwoliła pobierać narządy od osób zmarłych, jeśli za życia nie wyraziły sprzeciwu, jednoznacznie określiła kryteria śmierci (człowiek umiera z chwilą nieodwracalnego zniszczenia pnia mózgu, co musi stwierdzić trzyosobowa komisja lekarska), dopuściła pobieranie narządu lub jego fragmentu od żywej osoby spokrewnionej genetycznie lub emocjonalnie i wreszcie odrzuciła jakąkolwiek próbę komercjalizacji tej dziedziny medycyny. Dzięki ustawie zacząłem pewniej się czuć jako chirurg. Ale jeśli pyta pan o zmianę krytycznego nastawienia ludzi do transplantacji, to mimo ogromnej poprawy jest ono nadal niezadowalające. 

Ile czasu musi jeszcze upłynąć, by takie zmiany nastąpiły?

Nie wiem, to zależy od wielu czynników. W Stanach Zjednoczonych minister zdrowia wielokrotnie apelował do Amerykanów, aby oddawali krew, szpik i nie obawiali się zostawać dawcami narządów. To jest chyba właściwa droga, na którą u nas nikt nie chce wejść. Już kiedyś próbowaliśmy, niestety bezskutecznie, namówić Pocztę Polską do wydania znaczka popularyzującego przeszczepianie narządów. Dostałem odpowiedź, że mogłoby to urazić uczucia estetyczne Polaków. W tym roku spróbuję ponownie – może uda się jesienią z okazji organizowanego w Warszawie międzynarodowego sympozjum na temat etyczno-obyczajowych i prawnych aspektów transplantologii. Nie można spodziewać się rozwoju tej dziedziny bez przyzwolenia społeczeństwa, a dodam także: wbrew środowisku lekarskiemu i bez pomocy hierarchów Kościoła, którzy w naszym kraju mogliby również aktywniej włączyć się w popularyzację tej metody leczenia.
Nie wiem, to zależy od wielu czynników. W Stanach Zjednoczonych minister zdrowia wielokrotnie apelował do Amerykanów, aby oddawali krew, szpik i nie obawiali się zostawać dawcami narządów. To jest chyba właściwa droga, na którą u nas nikt nie chce wejść. Już kiedyś próbowaliśmy, niestety bezskutecznie, namówić Pocztę Polską do wydania znaczka popularyzującego przeszczepianie narządów. Dostałem odpowiedź, że mogłoby to urazić uczucia estetyczne Polaków. W tym roku spróbuję ponownie – może uda się jesienią z okazji organizowanego w Warszawie międzynarodowego sympozjum na temat etyczno-obyczajowych i prawnych aspektów transplantologii. Nie można spodziewać się rozwoju tej dziedziny bez przyzwolenia społeczeństwa, a dodam także: wbrew środowisku lekarskiemu i bez pomocy hierarchów Kościoła, którzy w naszym kraju mogliby również aktywniej włączyć się w popularyzację tej metody leczenia.


Kościół katolicki akceptuje przecież medyczne kryteria śmierci – skąd więc sceptycyzm polskiego duchowieństwa?

Jan Paweł II już kilkakrotnie, ostatnio pół roku temu podczas obrad Światowego Towarzystwa Transplantacyjnego, wyraźnie stwierdził, że człowiek wyrażając zgodę na pobranie narządów po swoim zgonie wykazuje świadectwo chrześcijańskiej miłości, która daje życie innym. A nam w Polsce wciąż brakuje prawdziwego wsparcia ze strony Episkopatu, które dotarłoby do wszystkich wiernych. Byłoby wspaniale, gdyby doszło do zaangażowania kapelanów szpitalnych i proboszczów, by wyjaśniali ludziom sens tej metody leczenia, a nie próbowali do niej zniechęcać. Wystarczyłoby jedno kazanie w roku, jeden list do wiernych.
Jan Paweł II już kilkakrotnie, ostatnio pół roku temu podczas obrad Światowego Towarzystwa Transplantacyjnego, wyraźnie stwierdził, że człowiek wyrażając zgodę na pobranie narządów po swoim zgonie wykazuje świadectwo chrześcijańskiej miłości, która daje życie innym. A nam w Polsce wciąż brakuje prawdziwego wsparcia ze strony Episkopatu, które dotarłoby do wszystkich wiernych. Byłoby wspaniale, gdyby doszło do zaangażowania kapelanów szpitalnych i proboszczów, by wyjaśniali ludziom sens tej metody leczenia, a nie próbowali do niej zniechęcać. Wystarczyłoby jedno kazanie w roku, jeden list do wiernych.

Czego ludzie się boją?

Rodziny sądzą, że lekarze w poszukiwaniu dawcy nie zrobią wszystkiego, aby ratować ich najbliższych. Gdy kilka lat temu telewizja poinformowała, że 18-letni Bartek czeka w Zabrzu na dawcę serca, następnego ranka z oddziałów neurochirurgicznych na własne żądanie wypisało się wielu pacjentów. A przecież tak naprawdę my nie poszukujemy dawcy, tylko oczekujemy na możliwość pobrania narządu od osoby już zmarłej w celu ratowania życia innych ludzi.
Rodziny sądzą, że lekarze w poszukiwaniu dawcy nie zrobią wszystkiego, aby ratować ich najbliższych. Gdy kilka lat temu telewizja poinformowała, że 18-letni Bartek czeka w Zabrzu na dawcę serca, następnego ranka z oddziałów neurochirurgicznych na własne żądanie wypisało się wielu pacjentów. A przecież tak naprawdę my nie poszukujemy dawcy, tylko oczekujemy na możliwość pobrania narządu od osoby już zmarłej w celu ratowania życia innych ludzi. Prawo mówi wyraźnie: jeśli za życia nie wyraziliśmy sprzeciwu, odnotowanego np. w specjalnym krajowym rejestrze, tym samym zgadzamy się na pobranie naszych narządów po śmierci. To nie jest sprawa rodziny!

Z punktu widzenia przepisów, w żadnym kraju od czasów rzymskich rodzina nie jest dysponentem zwłok. Zatem odmawiając lekarzom prawa do pobrania narządów ich krewnego – tylko podważa jego autonomiczną decyzję. Uważam jednak, że dobry obyczaj nakazuje porozmawianie z rodziną i zawiadomienie jej o zamiarze pobrania narządu. U nas lekarze zawsze liczą się z decyzją rodziny, która jednak, nawet o to nie pytana, potrafi zgłosić swój stanowczy sprzeciw. Nie chcemy wtedy wywoływać konfliktów i potęgować bólu po stracie bliskiej osoby, więc odstępujemy od pobrania narządów. To jak wyrok śmierci dla sześciu innych osób, bo przecież ktoś czeka na nerki, wątrobę, płuca, serce, trzustkę.
Z punktu widzenia przepisów, w żadnym kraju od czasów rzymskich rodzina nie jest dysponentem zwłok. Zatem odmawiając lekarzom prawa do pobrania narządów ich krewnego – tylko podważa jego autonomiczną decyzję. Uważam jednak, że dobry obyczaj nakazuje porozmawianie z rodziną i zawiadomienie jej o zamiarze pobrania narządu. U nas lekarze zawsze liczą się z decyzją rodziny, która jednak, nawet o to nie pytana, potrafi zgłosić swój stanowczy sprzeciw. Nie chcemy wtedy wywoływać konfliktów i potęgować bólu po stracie bliskiej osoby, więc odstępujemy od pobrania narządów. To jak wyrok śmierci dla sześciu innych osób, bo przecież ktoś czeka na nerki, wątrobę, płuca, serce, trzustkę. Na Zachodzie lekarze uczą się prowadzenia takich trudnych rozmów, bo sama intuicja im nie wystarcza.

Czy w Polsce organizowane są podobne kursy?

Tak, Centrum Koordynacyjne Poltransplant prowadzi takie warsztaty z udziałem psychologa i aktorów odgrywających rolę rodziny osoby zmarłej. To bardzo wartościowe szkolenia.
Tak, Centrum Koordynacyjne Poltransplant prowadzi takie warsztaty z udziałem psychologa i aktorów odgrywających rolę rodziny osoby zmarłej. To bardzo wartościowe szkolenia. Tylko pewnie nie wszyscy, którzy powinni, biorą w nich udział. Skąd się bierze u niektórych lekarzy ciągły opór przed popularyzacją transplantacji? Słyszałem, że na oddziałach reanimacyjnych od wielu ofiar wypadków można by pobrać narządy do przeszczepów, gdyby lekarze w porę o to zadbali.

Wszystkich nas wychowywano kiedyś w przekonaniu, że człowiek umiera wtedy, gdy przestaje pracować jego serce. Stąd trudno nieraz nawet lekarzom zaakceptować mózgowe kryteria śmierci, opracowane w 1968 r. Z naszych badań przeprowadzonych przed kilku laty wśród 2 tys. studentów ostatniego roku medycyny wynika, że połowa nie miała pojęcia o objawach śmierci pnia mózgu. A więc potrzebna jest edukacja.
Wszystkich nas wychowywano kiedyś w przekonaniu, że człowiek umiera wtedy, gdy przestaje pracować jego serce. Stąd trudno nieraz nawet lekarzom zaakceptować mózgowe kryteria śmierci, opracowane w 1968 r. Z naszych badań przeprowadzonych przed kilku laty wśród 2 tys. studentów ostatniego roku medycyny wynika, że połowa nie miała pojęcia o objawach śmierci pnia mózgu. A więc potrzebna jest edukacja. Dziś na świecie coraz powszechniejsze stają się transplantacje narządów ofiarowanych za życia przez osoby spokrewnione z chorymi.

W ubiegłym roku w Polsce tylko 3 proc. transplantacji nerek polegało na przeszczepieniu organu od dawców spokrewnionych, choć średnia europejska wynosi 18 proc., a w Skandynawii odsetek ten przekracza 50 proc. Ale nasi nefrolodzy nie zawsze informują swoich dializowanych pacjentów, że mogą otrzymać nerkę od członka rodziny, więc skąd ludzie mają o takiej szansie wiedzieć? Wydaje im się, że przeszczep nerki bez wcześniejszego dializowania w ogóle nie wchodzi w grę, że swoje trzeba odczekać w kolejce. To oczywiście nieprawda. Nadal część lekarzy zastanawia się, czy pobranie jednej nerki od kobiety pragnącej uratować życie swego dziecka jest przekroczeniem zasady primum non nocere. Według mnie nie jest, pod warunkiem, że matka jest zdrowa i ma sprawną drugą nerkę.
W ubiegłym roku w Polsce tylko 3 proc. transplantacji nerek polegało na przeszczepieniu organu od dawców spokrewnionych, choć średnia europejska wynosi 18 proc., a w Skandynawii odsetek ten przekracza 50 proc. Ale nasi nefrolodzy nie zawsze informują swoich dializowanych pacjentów, że mogą otrzymać nerkę od członka rodziny, więc skąd ludzie mają o takiej szansie wiedzieć? Wydaje im się, że przeszczep nerki bez wcześniejszego dializowania w ogóle nie wchodzi w grę, że swoje trzeba odczekać w kolejce. To oczywiście nieprawda. Nadal część lekarzy zastanawia się, czy pobranie jednej nerki od kobiety pragnącej uratować życie swego dziecka jest przekroczeniem zasady primum non nocere. Według mnie nie jest, pod warunkiem, że matka jest zdrowa i ma sprawną drugą nerkę.

Jaką więc widzi pan profesor przyszłość dla medycyny transplantacyjnej w Polsce?

Stała się ona ofiarą własnego sukcesu, bo coraz więcej chorych czeka na przeszczep, a my nie mamy dla nich narządów, choć potrafimy je przeszczepiać z bardzo dobrymi wynikami. Można zwiększać liczbę transplantacji od spokrewnionych żywych dawców, można zacząć pobierać narządy po zatrzymaniu krążenia (choć wymaga to specjalnej techniki i wyniki są nieco gorsze), można pokładać nadzieje w przeszczepianiu narządów zwierzęcych i nawet sztucznych organów, co dziś znajduje się jeszcze w fazie eksperymentów. Jeśli wszyscy uwierzymy, że transplantacje są powszechną, nie elitarną, bezpieczną metodą leczenia krytycznej niewydolności serca, wątroby i nerek, to szybciej tę metodę zaakceptujemy. Tu nikt niczego nie może kupić w aptece ani wziąć z banku narządów, bo takiego nie ma. Poza chorym i lekarzem wykonującym zabieg potrzebny jest narząd pobrany z ciała innego człowieka. Jego śmierć – nieraz bezsensowna, na skutek wypadku – może nabrać innego znaczenia, jeśli za życia da przyzwolenie, by przekazać swoje narządy innym.
Stała się ona ofiarą własnego sukcesu, bo coraz więcej chorych czeka na przeszczep, a my nie mamy dla nich narządów, choć potrafimy je przeszczepiać z bardzo dobrymi wynikami. Można zwiększać liczbę transplantacji od spokrewnionych żywych dawców, można zacząć pobierać narządy po zatrzymaniu krążenia (choć wymaga to specjalnej techniki i wyniki są nieco gorsze), można pokładać nadzieje w przeszczepianiu narządów zwierzęcych i nawet sztucznych organów, co dziś znajduje się jeszcze w fazie eksperymentów. Jeśli wszyscy uwierzymy, że transplantacje są powszechną, nie elitarną, bezpieczną metodą leczenia krytycznej niewydolności serca, wątroby i nerek, to szybciej tę metodę zaakceptujemy. Tu nikt niczego nie może kupić w aptece ani wziąć z banku narządów, bo takiego nie ma. Poza chorym i lekarzem wykonującym zabieg potrzebny jest narząd pobrany z ciała innego człowieka. Jego śmierć – nieraz bezsensowna, na skutek wypadku – może nabrać innego znaczenia, jeśli za życia da przyzwolenie, by przekazać swoje narządy innym.


Rozmawiał Paweł Walewski


      Wojciech Rowiński – profesor, dr hab. medycyny, chirurg transplantolog. Kieruje Kliniką Chirurgii Ogólnej i Transplantacyjnej Akademii Medycznej w Warszawie. W styczniu 1966 r. brał udział w pierwszym zabiegu przeszczepienia nerki w Polsce. Autor ponad 300 publikacji naukowych i 50 rozdziałów w podręcznikach medycznych. Jest członkiem Komitetów Patofizjologii Klinicznej i Terapii PAN oraz członkiem wielu towarzystw naukowych: Międzynarodowego Towarzystwa Transplantologicznego, Międzynarodowego Towarzystwa Wymiany Narządów, Międzynarodowego Towarzystwa Przeszczepiania Trzustki, Amerykańskiego Towarzystwa Chirurgów Transplantacyjnych, Europejskiego Towarzystwa Przeszczepiania Narządów, Europejskiego Towarzystwa Badań Chirurgicznych.




  

      Miło nam poinformować, że „Polityka” stała się patronem medialnym oraz sponsorem Kawiarni Naukowej, czyli spotkań organizowanych w kawiarni Nowy Świat przez Uniwersytet Warszawski oraz animatorów Festiwalu Nauki. Postaramy się, aby w numerach poprzedzających kolejne spotkania ukazywały się na naszych łamach wywiady z gośćmi Kawiarni albo artykuły na poruszane tematy. Zamierzamy również organizować czaty internetowe. Zapraszamy do kawiarni Nowy Świat w Warszawie oraz na nasze strony www.polityka.pl




 Przeszczepy w Polsce
   

      Według danych Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnego Poltransplant w 2000 r. w Polsce w 21 ośrodkach transplantacyjnych wykonano: 129 przeszczepów serca (Zabrze, Kraków, Warszawa), 72 przeszczepy wątroby (Szczecin, Warszawa, Wrocław), 2 przeszczepy płuca (Kraków, Zabrze), 14 przeszczepów trzustki wraz z nerkami (Warszawa) oraz 812 przeszczepów samych nerek (18 ośrodków w całej Polsce). Choć ogólna liczba przeszczepów w 2000 r. wzrosła w stosunku do roku poprzedniego aż o 30 proc., ocenia się, że gdyby nie sprzeciw rodzin potencjalnych dawców, takich operacji mogłoby być 10–20 proc. więcej.


 

 

logo Prawa autorskie © S.P. Polityka. Artykuł pochodzi z archiwum internetowego www.polityka.pl