Polityka

Logo polityka.pl
 
 

Skutki uboczne  

 

W Polskiej transplantologii zapaść, jakiej nie było od lat. Liczba przeszczepów spadła w niektórych szpitalach do zera. Kolejki oczekujących na nerkę, serce i wątrobę wydłużają się z tygodnia na tydzień. Czy ktoś za to odpowie?
 

Będzie dramat. To pierwsza myśl, jaka przeszła przez głowę prof. Januszowi Wałaszewskiemu, szefowi Poltransplantu, gdy usłyszał ministra Zbigniewa Ziobrę na słynnej konferencji prasowej w połowie lutego. Oskarżenia pod adresem kardiochirurga, doktora G. z warszawskiego szpitala MSWiA, w tym największe – o umyślne dopuszczenie do śmierci pacjenta, rzuciły cień na całą polską transplantologię. Z napływających z całego kraju do Poltransplantu comiesięcznych raportów wynika, że liczba transplantacji spadła o ponad 60 proc. Prof. Janusz Wałaszewski nie jest tym zdziwiony. Raczej zmartwiony, może nawet załamany, bo 10 lat mozolnego budowania dobrej atmosfery wokół przeszczepów zostało zniweczone jednym nieostrożnym oskarżeniem. – Zarzut korupcji i sugerowanie zabójstwa w powiązaniu z przeszczepianiem narządów wzbudzają oczywistą niechęć do tej metody leczenia, bo kto chce się leczyć w kryminale – retorycznie pyta profesor.

Sytuację zaogniły dodatkowo dwie publikacje z przełomu marca i kwietnia w „Gazecie Polskiej” o nieprawidłowościach w białostockim szpitalu klinicznym. „Nerka na zamówienie”, „Łowcy narządów” – takie tytuły nie przechodzą dzisiaj bez echa.

„Gazety Polskiej” nie czyta zbyt wiele osób, ale tego dnia jej wstrząsające tytuły cytowały wszystkie telewizyjne dzienniki. To wystarczyło, by podkopać zaufanie do naszej specjalności i spłoszyć ludzi – mówi prof. Wojciech Rowiński, krajowy konsultant w dziedzinie transplantologii. Już następnego dnia po opublikowaniu przez „Gazetę Polską” wstrząsających doniesień nasz rozmówca pracował w komisji, która sprawdzała prawdziwość oskarżeń wysuniętych pod adresem lekarzy posądzonych o uśmiercanie pacjentów lekiem thiopental, by zdobyć ich narządy. Na podstawie otrzymanych z prokuratury dokumentów nie dopatrzono się żadnych uchybień przy orzekaniu śmierci mózgowej. Stosowne procedury były nawet bardziej rygorystyczne, niż przewiduje prawo.

 

Polityka - nr 11 (2596) z dnia 17-03-2007; s. 86 Ludzie  /  Zdrowie
Joanna Solska

Przeszczepieńcy

Przeszczepieńcy – tak o sobie mówią ludzie z nowym sercem, nerką, wątrobą. Weterani zaczęli walczyć, by w Polsce atmosfera wokół przeszczepów wróciła do normy.
Bartek ma 15 lat i czeka w Aninie. Jego serce, obciążone wadą genetyczną, nie jest już w stanie pracować. Chłopiec jest drobny, nie wygląda na swoje lata. Bartek żyje na pompach – jest podłączony do wielkiego urządzenia, które pomaga jego sercu pompować krew. Przy pomocy pielęgniarki może wraz z tymi pompami na kołach i kroplówką przemieszczać się po szpitalu. Serce Bartka nigdy nie będzie samodzielne. Na pompach chłopak może jeszcze czekać dwa, góra trzy miesiące. Na cudze serce.

Bartek korzysta z Internetu i w sprawie aresztowanego doktora Mirosława G. jest na bieżąco. Boi się, że gdyby on był bliskim potencjalnego dawcy, nie zgodziłby się teraz na przekazanie organów. Tego samego boi się Stanisław Jerusalimcew, 12 lat po przeszczepie. Stanisław Jerusalimcew odwiedza Bartka w klinice regularnie. W pewnych sytuacjach przeszczepieniec jest dla chorego ważniejszy od lekarza, a co dopiero stary przeszczepieniec, żyjący już 12 lat. Kiedy Robert Kęder w wieku 30 lat czekał w szpitalu na nową wątrobę, oszołomiony – bo całe życie był zdrowy i nagle zaczęły mu żółknąć białka oczu – bez wiary, że to się może udać, przyjechał stawiać go do pionu Marek Kotarba. Opalony, prosto z nart. – Wtedy uwierzyłem – pamięta Robert – że po tym też można żyć normalnie.

Więc pan Stanisław świeci Bartkowi przykładem i wspiera go psychicznie. Nie mówi o swoich obawach, ale o tym, jak to będzie po.

Najtrudniejszy pierwszy rok

Pierwszy raz w euforię wpadniesz, jak się tylko obudzisz – zapewnia Bartka pan Stanisław. – Odetchniesz tak głęboko, jak ci się nigdy wcześniej nie zdarzało. Wielu chorych dopiero po operacji dowiaduje się, że można tak oddychać, wcześniej zawsze brakowało im powietrza. Po przeszczepie Bartek, jak już wstanie, nie będzie za sobą ciągnął wspomagania na kołach. Kolejny powód do euforii – wejdzie sam po schodach.

Szybko też przekona się, że przeszczepieniec łatwo z euforii przechodzi w depresję. Jak już nacieszy się tym, że żyje, wpada w rozpacz, że co to za życie. Przed opuszczeniem kliniki dostaje szczegółową instrukcję, jak to jego nowe życie ma wyglądać. Ula spod Dębicy (15 lat po), o której pan Stanisław też Bartkowi opowie, po przeczytaniu tej instrukcji pomyślała sobie, że ona tego ciężaru nie udźwignie. Przeszczepiali ją, gdy miała 24 lata. Próbowała odgonić od siebie chłopaka, żeby go nie obciążać.

 

 

Z ciała do ciała

Rozmowa z prof. Wojciechem Rowińskim, transplantologiem, o lęku przed przeszczepami
Paweł Walewski

Pierwsza pacjentka z przeszczepioną w Polsce nerką żyła osiem miesięcy. Ile dziś żyją chorzy po transplantacji nerek?
Dwadzieścia lat i dłużej. Tamten zabieg, u 18-letniej Danusi – uczennicy szkoły pielęgniarskiej – wykonaliśmy 36 lat temu, gdy nikt nie potrafił sobie jeszcze poradzić z naturalnym mechanizmem odrzucania przeszczepów, choć przed nami przeprowadzono na świecie sześćset podobnych zabiegów. Nasza pacjentka zmarła z powodu zapalenia trzustki w wyniku stosowania bardzo dużych dawek sterydów. Dziś dostępne są leki, które pozwalają zaadoptować się nowemu narządowi w organizmie biorcy na długie lata.
Dwadzieścia lat i dłużej. Tamten zabieg, u 18-letniej Danusi – uczennicy szkoły pielęgniarskiej – wykonaliśmy 36 lat temu, gdy nikt nie potrafił sobie jeszcze poradzić z naturalnym mechanizmem odrzucania przeszczepów, choć przed nami przeprowadzono na świecie sześćset podobnych zabiegów. Nasza pacjentka zmarła z powodu zapalenia trzustki w wyniku stosowania bardzo dużych dawek sterydów. Dziś dostępne są leki, które pozwalają zaadoptować się nowemu narządowi w organizmie biorcy na długie lata.

 
Czy wtedy, w styczniu 1966 r., wyobrażał pan sobie tak imponujący rozwój tej dziedziny chirurgii?

Wydawało nam się, że nasz nowatorski zabieg okaże się rutynowym sposobem leczenia chorych z niewydolnością nerek, którym nie można już inaczej pomóc. Ale tak się niestety nie stało. Mieliśmy przeciwko sobie prawo (pobranie nerek od osób zmarłych traktowano jako wstępny etap badania sekcyjnego), lekarzy (nawet koledzy z sąsiednich klinik nazywali nas złośliwie „brygadą sępów”) i niezwykle trudną do przełamania podejrzliwość społeczeństwa, związaną z rozpoznawaniem zgonu człowieka. Na ustawę ostatecznie normującą te kwestie musieliśmy czekać aż trzydzieści lat.
Wydawało nam się, że nasz nowatorski zabieg okaże się rutynowym sposobem leczenia chorych z niewydolnością nerek, którym nie można już inaczej pomóc. Ale tak się niestety nie stało. Mieliśmy przeciwko sobie prawo (pobranie nerek od osób zmarłych traktowano jako wstępny etap badania sekcyjnego), lekarzy (nawet koledzy z sąsiednich klinik nazywali nas złośliwie „brygadą sępów”) i niezwykle trudną do przełamania podejrzliwość społeczeństwa, związaną z rozpoznawaniem zgonu człowieka. Na ustawę ostatecznie normującą te kwestie musieliśmy czekać aż trzydzieści lat.