Spis treści

To takie trudne?

- Tak, bo jeśli np. w południe okazuje się, że któryś z pacjentów ma objawy śmierci mózgu i może stać się dawcą, to przecież do godz. 16 nie sposób doprowadzić sprawy do końca. Wszystkim się wydawało, że te czynności mogą przejąć lekarze dyżurni. Pomyślmy. Jeśli lekarz jest sam na oddziale i musi się zajmować pacjentami, to nie pochyli się nad człowiekiem z objawami śmierci mózgowej, nie zajmie się jego krewnymi, nie porozmawia z nimi, a przecież to od woli rodziny zależy powodzenie całego procesu. Po południu trudno jest ustalić coś z prokuratorem. To nie wszystko, bo trzeba od nowa wykonać mnóstwo badań, zwołać komisję uprawnioną do stwierdzenia śmierci mózgowej i cały czas dbać o podtrzymywanie czynności narządów, tak jakby się je leczyło. Komisję powołuje dyrektor szpitala lub osoba przez niego wyznaczona. Jeśli ani dyrektora, ani osoby uprawnionej nie ma wieczorem w szpitalu, to co ten dyżurny lekarz ma zrobić? A jeszcze co chwilę pielęgniarka woła go do któregoś z pacjentów. Jak on ma zajmować się chorymi i jednocześnie prowadzić cały proces związany z pozyskaniem organów?

Potrzebujemy ludzi wyszkolonych, którzy będą wiedzieli, co robić, odpowiedzialnych, lepszej organizacji pracy i jasnej struktury, z której by wynikało, co kto robi i za co odpowiada.

Dlaczego w naszych szpitalach nie ma koordynatorów?

- Nie wiem.

Może brakuje pieniędzy?

- Ależ skąd! Ministerstwo Zdrowia zawsze zapewniało, że ma pieniądze na przeszczepy.

Panie doktorze, ja już nic z tego nie rozumiem!

- Ja też nie. Hiszpanie mieli podobną zapaść w transplantologii jak my teraz. Postawili na zmiany. W wybranych szpitalach stworzyli stanowiska koordynatorów do spraw przeszczepów, co dało rewelacyjne efekty. Z ich doświadczeń skorzystali Włosi i też odnieśli sukces. To samo zrobili Belgowie i Francuzi. Niestety, Polacy nie zainteresowali się rozwiązaniem hiszpańskim. To jest wielka zagadka.

Może to jest bardzo skomplikowane?

- To dość proste.

Jeśli takie proste, to jak to zrobić?

- Najpierw zarządy szpitali powinny odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chcą, by w ich placówce pobierano narządy i tkanki od zmarłych. Jeśli tak, to powinni w nich powołać koordynatorów, którzy nie tylko zajmą się dawcą i jego rodziną, ale także pokażą pacjentom, personelowi szpitala, miejskim radnym, że pobrania narządów dokonano zgodnie z prawem i za zgodą rodziny.

Po co mają to robić?

- Bez tego trudno nam będzie odbudować zaufanie, które ostatnio zostało nadszarpnięte. Słyszałem, że są w Polsce gminy, które wręcz zakazały w swoim szpitalu pobierać narządy. Jeśli radni nie chcą, to dyrektor szpitala też zabroni i na pewno nie znajdzie się ani jeden dawca.

Szpital nie musi się z tego tłumaczyć?

- Nie, a nawet gdyby, to zawsze można powiedzieć, że rodziny zmarłych nie zgadzają się oddać narządów do przeszczepu. I po kłopocie.

Przecież to nieprawda

- Tu nie chodzi o prawdę, tylko o wygodę i unikanie dodatkowych kłopotów. Pobieranie narządów od zmarłej osoby to wielo-

etapowy, czasochłonny proces, który kończy się operacją chirurgiczną. Pracuje kilka zespołów. Jedni cały czas zajmują się zmarłym dawcą, potem inni pobierają serce, wątrobę, płuca, kolejni nerki czy rogówkę. Z punktu widzenia szpitala zgłaszającego dawcę najlepiej, by pobranie odbyło się późnym wieczorem lub nocą, kiedy większość sal operacyjnych nie pracuje. Bo rano, kiedy przez wiele godzin blokuje się sale operacyjne i przekłada planowane zabiegi, pacjenci mogą mieć pretensje. Raz, dwa razy w roku można sobie na to pozwolić, ale kilkanaście razy i w najmniej oczekiwanym czasie to dla personelu szpitala zbyt wiele. Można więc powiedzieć: "Rodzina dawcy nie zgadza się na pobranie narządów". I sprawa przestaje istnieć.

Krewni często odmawiają?

- Bardzo rzadko jeśli się potrafi rozmawiać i słuchać. Dobry kontakt lekarza z rodziną potencjalnego dawcy to klucz do sukcesu. Lekarzowi nikt w tym nie pomoże, nikt go nie zastąpi. Wystarczy jednak, że podejdzie do rodziny z głębokim przekonaniem, że chodzi o słuszną sprawę, będzie cierpliwy i wyrozumiały, kompetentnie odpowie na wszystkie pytania. I zwykle dostanie zgodę. To nie pacjenci ani lekarze, ani dyrektorzy szpitali stanowią przeszkodę. Przyczyną kryzysu w transplantologii jest brak dobrego zarządzania.

Pan nie stoi z założonymi rękami?

- Nie mógłbym. Jest na Śląsku kilku lekarzy, którym zależy na rozwijaniu donacji narządów. Opracowaliśmy program działania. Chcemy powołać i przeszkolić koordynatorów do spraw pobierania i przeszczepiania w największych śląskich szpitalach. Ludzi, którzy będą zgłaszać zmarłych dawców i zajmować się całym procesem donacji. Opracujemy standardy działania. Zorganizujemy też szkolenia dla lekarzy, pielęgniarek i ratowników medycznych oraz uruchomimy kampanię społeczną, w której będziemy przekonywać ludzi do idei donacji organów. Pokażemy prawdziwe historie ludzkie, które mają moc przekonywania. Znam młodą kobietę po przeszczepie wątroby, która niedawno urodziła dziecko. Nie byłoby ani jej, ani dzieciaka, gdyby ktoś w jakimś szpitalu nie podniósł telefonu, nie wykłócił się z kolegami, żeby przez wiele godzin zajęli się pacjentem zmarłym mózgowo, nie zmobilizował kilkanaście osób do aktywności. Mógł tego nie zrobić, przecież wszystkim nam się to zdarza, prawda?

Dlaczego Panu tak zależy?

- Bo mam szacunek dla życia i wierzę w tę metodę leczenia, jaką jest transplantologia. W naszym województwie tylko na oddziałach intensywnej terapii umiera co roku średnio 300 potencjalnych dawców narządów. To 300 ludzkich tragedii, ale to także kilkaset nadziei na dar nowego życia. Nie zrozumiem kolegów, którzy stoją obok pacjenta, u którego podejrzewają śmierć mózgu, i pozostają obojętni. Dziwię się, że sumienie ich nie gryzie. Mnie by to zabiło.


Źródło: Duży Format