Dlaczego w Polsce na nową nerkę czeka kilka razy mniej chorych niż w innych krajach? Może stacje dializ nie kierują chorych na przeszczep, bo im się to nie opłaca?

Iwona ma sylwetkę nastolatki. Nikt by nie pomyślał, że przekroczyła trzydziestkę, gdyby nie ta pożółkła cera i zniszczone ręce. To dlatego, że jej nerki nie działają i cały organizm jest nieustannie zatruwany.

- Od 11 lat jestem na dializach, ale zabiegi nie zastąpią zdrowych nerek. Kiedyś o tym nie wiedziałam, a żaden lekarz mi nie wytłumaczył - żali się.

Iwona pochodzi z biednej rodziny. Ma synka. Żyją z renty i alimentów, bo mąż, kiedy zaczęła chorować, zostawił ją samą z dzieckiem. Czasami czuje się tak kiepsko, że synek musi jej pomagać. Zawiąże sznurówki, zaprowadzi na przystanek.

Zabiegi są trzy razy w tygodniu. Do szpitala niedaleko, ale busik ze stacji dializ krąży po całym mieście i zbiera chorych. Zanim wszystkich zbierze, jeździ i półtorej godziny.

Iwonę nie zawsze było stać na leki. Nie wiedziała, że trzeba je regularnie brać. Teraz się pilnuje.

Rozmawiamy w kawiarni, ale choć to ja zapraszam, Iwona nie zamawia ani kawy, ani herbaty. - Muszę liczyć każdą wypitą kroplę.

Między jedną a drugą dializą może wypić maksymalnie dwa litry płynów.

Iwona ma pretensję do lekarzy. Kiedy zaczynała dializy, żaden nie powiedział, że ma inną możliwość - przeszczep. Wtedy czuła się jeszcze dobrze, wątroba i serce nie były tak zniszczone. Mogło się udać.

- Nikt nie powiedział, że po przeszczepie można odzyskać siły, normalnie pracować. Dopiero po kilku latach, gdy sama zaczęłam się wypytywać, zrobili mi badania. Wyszło, że już nie nadaję się do transplantacji. Dializowani nieustannie wracają do tematu przeszczepu. Rozmawiają o tym w busie, w sali zabiegowej - dializa trwa cztery godziny - kiedy nie ma w pobliżu pielęgniarki. - Pytamy, dlaczego jedni chorzy po kilku miesiącach kończą dializy i idą na przeszczep, a my wciąż tkwimy na sztucznej nerce.

Wszystko gra, a coś jest nie tak

Powodów jest klika. Jeden, ten oficjalny i często prawdziwy, to taki, że większość chorych dializowanych nie nadaje się do przeszczepu albo - tak jak Iwona - już się nie nadaje. - Ona jest dziś cieniem siebie samej - mówi jej znajoma, sama po przeszczepie.

Drugi, równie ważny, można odkryć, śledząc statystyki i całą procedurę medyczno-finansową.

Odkąd dziesięć lat temu wprowadzono kasy chorych (dziś NFZ), nieustannie pojawiają się nowe stacje dializ. Jest ich już 200, z czego prawie połowa prywatna.

To już nie czasy, kiedy chorzy ginęli, bo nie było dla nich sztucznej nerki. Teraz jest ich dosyć: wg NFZ w 2008 r. z dializ korzystało 26 tys. pacjentów - zarówno chorzy z ostrą, jak i przewlekłą niewydolnością nerek. Tym pierwszym wystarcza kilka, kilkanaście zabiegów, by nie potrzebować już sztucznej nerki. Drudzy, o ile nie dostaną nowego narządu, są skazani na dializy do końca życia.

A ile można tak żyć? Starsi pacjenci średnio siedem-osiem lat. Młodsi nawet 20 i więcej.

- Dializujemy coraz więcej chorych w starszym wieku z wieloma uciążliwymi chorobami, w tym chorych na cukrzycę, która prowadzi do trwałego uszkodzenia nerek, serca oraz naczyń krwionośnych - mówi prof. Andrzej Więcek, kierownik Kliniki Nefrologii, Endokrynologii i Chorób Przemiany Materii w Katowicach, jednego z siedmiu o ośrodków kwalifikujących chorych do transplantacji nerek.

Nowa nerka, o ile nie zostanie odrzucona przez organizm, może służyć pacjentowi kilkanaście lat. Potem trzeba zrobić kolejny przeszczep albo wrócić na dializowania.

Przeszczep to wybawienie. Nerki nie tylko oczyszczają krew. Pilnują w organizmie równowagi: wpływają na skład i ilość płynów ustrojowych, regulują ciśnienie krwi i wydzielają hormony. Sztuczna nerka tego nie potrafi.

- Przeszczep wydłuża życie chorego z niewydolnością nerek. Ale u większości pacjentów ten zabieg nie jest możliwy ze względu na stan zdrowia, choroby towarzyszące czy uszkodzenie innych narządów - tłumaczy prof. Więcek.

Dr Helena Zakliczyńska, była koordynatorka przeszczepów z Zabrza, wskazuje na liczby: - Wszystko fajnie, tylko dlaczego u nas do przeszczepu kwalifikowanych jest zaledwie 6-8 proc. dializowanych pacjentów. W Hiszpanii i krajach skandynawskich - 30-48 proc.? Dzieli nas przepaść!

Dane Poltransplantu pokazują, jak bardzo różnią się od siebie nawet poszczególne części Polski. W województwie pomorskim na każdy milion mieszkańców na liście oczekujących na nerkę jest 63 pacjentów, a w śląskim tylko 23 (średnia dla kraju to 39 chorych).

Również pod względem liczby pacjentów, którym udało się przeszczepić nerkę, regiony się różnią, choć już nie tak drastycznie. W Pomorskiem i Zachodniopomorskiem to ponad 30 osób na milion, na Mazowszu - 25, a na Śląsku - tylko 14.

Dobrze chorego podializować

Prof. Więcek przyznaje, że sytuacja nie jest dobra. Wśród ponad 30 stacji dializ w województwie śląskim są takie, które w ciągu roku nie zgłaszają ani jednego chorego na badania kwalifikujące do przeszczepu. Dlaczego?

- Gdyby zapytać lekarzy, czemu nie przysyłają nam chorych, usłyszałbym to samo: że pacjent jest otyły albo ma powikłania - mówi prof. Więcek.

Na Mazowszu nie ma ani jednej stacji dializ, która by nie zgłosiła przynajmniej jednego pacjenta do przeszczepu nerki. - Staram się mobilizować pacjentów, żeby sami naciskali na lekarzy i starali się o skierowania na badania potrzebne do przeszczepu - mówi prof. Magdalena Durlik, nefrolog z Instytutu Transplantologii w Warszawie. W kierowanym przez nią ośrodku pracują na zmianę pełną parą dwie lekarki, które kwalifikują pacjentów do transplantacji.

Czasami szlag je trafia, kiedy słyszą od chorych, co mówią im inni lekarze.

A mówią na przykład, że trzeba mieć co najmniej pół roku albo rok dializ, żeby się dostać na przeszczep. - Nieprawda! Tak sądzono kiedyś. Dziś wiadomo, że najlepiej, jeśli chory dostanie nową nerkę, zanim rozpocznie dializy - wyjaśnia dr Dorota Lewandowska.

Najbardziej ją boli, gdy trafia do niej młoda osoba po pięciu latach od rozpoczęcia dializ. - Na przeszczep na ogół nie czeka się długo, średnio jakieś siedem-osiem miesięcy. Dla takiego pacjenta każdy rok spędzony na dializach to rok zmarnowany - mówi dr Lewandowska.

Czasami stacje dializ podsyłają do Instytutu chorego, dializowanego od 10 lat, wyniszczonego, któremu nie ma już gdzie założyć tzw. przetoki tętniczo-żylnej, do której podłącza się sztuczną nerkę. Bez przetoki nie może mieć dalej dializ. Tylko że wyniszczony organizm daje mu marne szanse na udany przeszczep.

Przekonywać chorych? Nikt za to nie płaci

Stacja dializ w Szpitalu Wojewódzkim w Rybniku wysyła do ośrodka transplantacyjnego dziesięciu albo i więcej chorych rocznie. Doc. Marian Kuczera, szef stacji, zapewnia: - To wielka satysfakcja dla lekarza, kiedy chory, zamiast jeździć na dializy, zaczyna normalnie żyć.

Na pytanie, dlaczego tak mało osób trafia na listy oczekujących, odpowiada: - Kwalifikacja chorego do przeszczepu to bardzo żmudna praca. Procedura trwa czasem miesiącami. NFZ płaci nam za te badania, ale ten sam NFZ o połowę obcina nam kontrakt dla poradni nefrologicznej. Specjaliści odchodzą. Ci, którzy zostają, mają dwa razy więcej pracy - mówi.

Doc. Kuczerze satysfakcja wystarczy, by pomóc choremu. Innym nie?

- Kiedy nie wiadomo, o co chodzi, to pewnie chodzi o pieniądze - odpowiada wprost, choć anonimowo, inny nefrolog. - Wielu pacjentów na dializach czuje się bezpiecznie. Nie chcą zmiany, operacji, związanego z nią ryzyka. Próbujemy ich przekonać, że to się jednak opłaca, ale to nie jest nasz obowiązek. Są więc lekarze, którzy nie przekonują. Gorzej, jeśli w ogóle nie wspominają o możliwości przeszczepu, bo to już jest niezgodne z warunkami kontraktu z NFZ. Ale tego fundusz nie kontroluje.

Prof. Wojciech Rowiński, krajowy konsultant w dziedzinie transplantologii, wyliczył, że koszt leczenia chorego po przeszczepieniu jest ponaddwukrotnie niższy od kosztu dializoterapii. Problem w tym, że przeszczep to dobrodziejstwo dla chorego i oszczędność dla całego systemu opieki zdrowotnej, ale już nie dla konkretnej stacji czy szpitala.

Rachunek jest prosty. Pacjent na dializach to pewny pieniądz. Stacja będzie dostawała pieniądze za zabiegi do końca jego życia. Po przeszczepie jest dla stacji "stracony".

Stacje dializ przebierają w chorych

Transplantolodzy oskarżają: prywatne stacje dializ są bardziej nastawione na zarabianie pieniędzy, przebierają w chorych jak w ulęgałkach. Wybierają sobie tych lżejszych, bez powikłań. Ani myślą wysyłać ich na przeszczep.

Prywatne stacje się bronią: z dializ wcale nie mają wielkich pieniędzy, nawet tracą, bo NFZ zaniża stawki za zabieg, a pacjentów na przeszczep wysyłają. Przykład: Euromedic, spółka, która w całej Polsce ma 22 stacje. Trafia tam średnio co dziesiąty polski pacjent na dializach. - Mamy ośrodki, które wysyłają na badania do przeszczepu 5-6 proc. swoich chorych. Są i takie, które wysyłają ich dwa i trzy razy tyle. Na pewno nie odbiegamy pod tym względem od stacji publicznych - zapewnia Michał Korczyniewski, rzecznik Euromedica.

Prof. Dariusz Patrzałek, chirurg, transplantolog i koordynator przeszczepów na Dolnym Śląsku: - Nie trzeba patrzeć, kto jest publiczny, kto prywatny. Trzeba zmienić przepisy - podpowiada. - W ciągu trzech, czterech miesięcy od rozpoczęcia dializ lekarze z danej stacji dializ musieliby określić, czy pacjent może mieć przeszczep teraz, czy dopiero za jakiś czas, czy też w ogóle nie nadaje się do takiego zabiegu i dlaczego. Jeśli stacja tego nie zrobi, powinno się ją karać.

Problem w tym, że nawet jeśli będzie więcej pacjentów kwalifikowanych do przeszczepu nerek, to i tak brakuje organów do transplantacji. W Polsce pobiera się ich kilka razy mniej niż w innych krajach.

- Gdybyśmy mieli więcej osób na listach oczekujących do przeszczepu, moglibyśmy lepiej dobrać organy, a to oznacza mniejsze ryzyko odrzutu i większe szanse na powodzenie transplantacji - mówi prof. Więcek. - Nie ma obawy, na pewno żadna pobrana w Polsce nerka się nie marnuje.

Dr Zakliczyńska marzy, by w Polsce było jak w Hiszpanii. - To wzór dla całej Europy. W każdym szpitalu pracuje koordynator przeszczepów. Doprowadzili do tego pacjenci swoimi protestami pod koniec lat 80. Lekarze kierowali ich na przeszczepy, ale nie było dla nich nerek. Manifestowali na ulicach, krzycząc, że tak dalej być nie może. Poskutkowało. Hiszpania robi dziś najwięcej przeszczepów w Europie - mówi dr Zakliczyńska.

Nadzieja zmieszana z lękiem

Iwona nigdzie nie pójdzie. Na protest nie ma sił. Kiedy leży w sali dializ, myśli tylko o jednym: żeby się już skończyła, żeby mogła wrócić do domu. Przeszczep to dla niej nadzieja na normalne życie. Chciałaby dostać nową nerkę. Pragnie jej i strasznie się boi. - Że po przeszczepie nerka znów się zepsuje i będę musiała tu wrócić.

Ale wtedy przypomina jej się znajoma z dializ, która rok po przeszczepie wróciła na zabiegi, bo nerka przestała działać. - Okropnie cierpiała, ale powiedziała mi, że za ten rok normalnego życia oddałaby wszystko.

Judyta Watoła