Wysokie Obcasy
 
 
 
 

Wątroba bez pilota

Doktor Agnieszka uwielbia, kiedy wątroba wypełnia się krwią, nabiera kształtu, różowieje. A potem ludzie nabierają kształtów, różowieją

Załóżmy, że mężczyzna, lat 48, zostaje przywieziony na oddział o 9 rano. Zostanie dawcą nerki, którą otrzyma 35-letnia kobieta. Czas start. Doktor Teresa Korta (anestezjolog) podpowiada, że mężczyzna, lat 48, mógł jechać do pracy, ale był wypadek. Stan chorego: uraz głowy i klatki piersiowej, odma opłucnowa. Ma rurkę do oddychania w tchawicy i jest wentylowany.

9.30

W szpitalu zrobią mu tomografię, ultrasonografista sprawdzi, czy nie ma pękniętej wątroby, śledziony, czy kończyny nie są połamane. O 10 będą wiedzieli: narastający krwiak. O 11 zacznie się operacja.

- To jest fascynujące w medycynie, że nigdy nie wiadomo, co się stanie za chwilę, jakby zgadywać następną scenę filmu - mówi doktor Teresa. Po 30 latach pamięta tę adrenalinę, kiedy na VI roku medycyny na chirurgii pierwszy raz reanimowała pacjenta. Lekarz prowadził sztuczną wentylację, ona - masaż serca.

- Teresa, czemu tak szybko masujesz?

- No wiesz, denerwuję się...

- Ty się denerwuj, jak znieczulasz, bo wtedy możesz zaszkodzić. Temu możesz już tylko pomóc.

Na III roku studiów trafiła na kółko anestezjologiczne, poczuła, że to będzie jej specjalizacja. Są tylko dwie specjalizacje, które dotyczą całego człowieka - medycyna rodzinna oraz anestezjologia i intensywna terapia.

 

Fot. Michał Mutor / AG Lek. med. Monika Trujnara z międzyleskiego szpitala specjalistycznego oraz dr n. med. Teresa Korta z Centralnego Szpitala Klinicznego
Fot. Michał Mutor / AG Lek. med. Monika Trujnara z międzyleskiego szpitala specjalistycznego oraz dr n. med. Teresa Korta z Centralnego Szpitala Klinicznego
16.00

Kończy się operacja, mężczyzna, lat 48, żyje, ale jest w ciężkim stanie, ma skoki ciśnienia, temperatury, więc trafia na oddział intensywnej terapii. Przetaczają mu krew, wyrównują zaburzenia elektrolitowe, zaburzenia wentylacji.

Taka walka może trwać całą noc. - To granica życia i śmierci - mówi doktor Agnieszka Krawczyk (chirurg).

Doktor Agnieszka liceum kończyła w Londynie, mieszkała tam z mamą cztery lata. Mama miała arytmię serca, chodziła po lekarzach. Córka była jej tłumaczem. Była przy matce, kiedy trafiła na OIOM. Z podziwem patrzyła na lekarzy wiedzących, co robić w sytuacji awaryjnej.

Lekarz musi zachować profesjonalny spokój, doktor Agnieszka przyznaje się, że raz, niedługo po studiach, pękła.

Na chirurgię przywieźli 45-letniego mężczyznę z krwawieniem z przewodu pokarmowego. Przetoczyli mu wiadro krwi, ściślej - dziesięć litrów. O 22 zrobili operację, miał krwotoczne zapalenie żołądka i marskość wątroby. O 8 stanęło serce, reanimacja nie przyniosła efektu, doktor Krawczyk zaczęła pisać raport. I wtedy przyszła rodzina - dwoje 20-letnich dzieci i była żona. Dzieci w szloch, doktor Agnieszka tego nie wytrzymała. Zaczęła ich przepraszać, że się nie udało, płakała. Matka ją pocieszała: - Pani doktor, sam na to zapracował, codziennie po pracy robił sobie drinka. Doktor Agnieszka niechętnie opowiada tę historię, bo tu pacjentka przejęła jej rolę. Normalnie jest odwrotnie: rodzina rozpacza, a lekarz trzyma maskę.

- Dwa dni później była Wigilia w Poltransplancie - ciągnie doktor Agnieszka. - Zadzwoniła matka 20-latka, który zginął w wypadku i został dawcą. Chciała się dowiedzieć, czy serce jej syna żyje. Profesjonalnie zapisałam jej dane, obiecałam, że sprawdzimy. Odłożyłam słuchawkę i w płacz.

Faceci nie płaczą. Doktor Agnieszka pamięta, jak dwaj jej koledzy pojechali na pobranie narządów od czteroletniego chłopca. Jeden z nich miał wtedy pięcioletniego syna, drugi czteroletnią córkę. Jak wrócili do kliniki, usiedli i przez godzinę w milczeniu palili papierosy.

9.00

Lekarz na oddziale intensywnej terapii wysuwa podejrzenie śmierci pnia mózgu i zawiadamia ordynatora. Za godzinę zbierze się trzyosobowa komisja, która musi stwierdzić, czy mężczyzna, lat 48, nie jest pod wpływem leków, alkoholu, nie ma drgawek, nie ma bardzo wysokiego albo bardzo niskiego poziomu cukru, czy zanikł u niego odruch rogówkowy, odruch soczewkowy, odruch kaszlowy (przy drażnieniu tchawicy).

Doktor Teresa pamięta z lat 70. dyskusje o pierwszych przeszczepach serca, artykuł profesora Manteuffla z konkluzją: 'Czy naprawdę musimy żyć za wszelką cenę?'. Wtedy narządy pobierało się po zatrzymaniu krążenia, ale to pogarszało ich stan. Lepiej pobrać wątrobę albo nerki przy bijącym sercu. Dopiero w latach 90. zmieniono definicję śmierci - z zatrzymania akcji serca na śmierć pnia mózgu.

- Pień mózgu odpowiada za utrzymanie rytmu oddechu, rytmu serca, temperatury. Jeżeli ta część mózgu ulegnie zniszczeniu, to człowiek zamienia się w zwłoki. Zwłok nie należy leczyć - mówi doktor Teresa. - Można tylko podtrzymywać ich funkcje życiowe w celu pobrania narządów.

- Pacjent w stanie śmierci mózgowej jest jak samolot bez pilota - dodaje doktor Agnieszka.

11.00

Mężczyzna, lat 48, umarł - stwierdza komisja. Badanie będzie jeszcze powtórzone, ale już zawiadamiają Poltransplant, że prawdopodobnie mają dawcę.

Dyżurny telefon w Poltransplancie w ciągu doby potrafi nie zadzwonić ani razu, ale zdarza się, że szpitale zgłaszają nawet dziesięcioro dawców. Doktor Agnieszka mówi, że najczęściej dzwoni o drugiej w nocy. Trzeba spisać dane potencjalnego dawcy i historię choroby. Wejść do systemu PESEL, sprawdzić, czy potencjalny dawca w Centralnej Bazie Sprzeciwów nie zabronił pobierania od niego narządów po śmierci. I spojrzeć na tablicę z napisem 'urgent' - tam na karteczkach są dane biorców, którzy wymagają natychmiastowego przeszczepu serca albo wątroby.

Są jeszcze inne telefony, kilka na każdym dyżurze. Smutne - że ktoś chce sprzedać narząd (to w Polsce niemożliwe). Smutne, bo wynikają z ludzkiej biedy. I denerwujące - od rodzin biorców, czy nie pojawił się już narząd dla ich bliskiego.

Kiedyś do Poltransplantu codziennie przychodziła matka, żeby spytać, 'czy jest już wątroba dla syna'. W końcu ktoś eksplodował: - Czy pani nie rozumie, że ktoś musi w tym celu umrzeć?! Pani czeka, żeby ktoś umarł!

Doktor Agnieszka nie przyzna się, że to ona wtedy eksplodowała. Ale można się tego domyślić po emocjach na twarzy, kiedy o tym opowiada: - Oni traktują Poltransplant jak serwis z częściami zamiennymi!

15.00

Komisja po raz drugi przeprowadza badanie mężczyzny, lat 48. Potwierdza: śmierć mózgowa.

- Pięć tysięcy ludzi mi umarło - mówi doktor Teresa. - Każdemu z nas umiera kilku-kilkunastu bliskich. U nas przez oddział przewija się rocznie 400 osób, z tego 150 umiera. Pracuję 30 lat. Czyli prawie pięć tysięcy ludzi mi umarło. Bo oni umierają nam. Każdą śmierć się przeżywa. Za to się płaci. Mało co jest w stanie doprowadzić mnie do rozpaczy. Złe oceny dzieci, przykrości w pracy, rozbity samochód, choroba bez wielkiego ryzyka - to wszystko nic.

 
Fot. Michał Mutor / AG Szpital Kliniczny Dzieciątka Jezus prof. dr hab. med. Magdalena Durlik, z Poltransplantu lek. med. Agnieszka Krawczyk - specjalista chirurg
Fot. Michał Mutor / AG Szpital Kliniczny Dzieciątka Jezus prof. dr hab. med. Magdalena Durlik, z Poltransplantu lek. med. Agnieszka Krawczyk - specjalista chirurg
15.30

Przychodzi rodzina zmarłego. Nie siedzą przecież non stop przy łóżku. Bo - jak zauważa doktor Teresa - niezależnie od tego, że dzieje się tragedia, to trzeba też odprowadzić dziecko do przedszkola albo wyprowadzić psa.

Doktor Monika Trujnara (anestezjolog) straszyła swoich rodziców, że jak skończy studia, to pojedzie na wojnę. Mama się śmieje, że w sumie tak zrobiła. A tata? Tata nie żyje. Doktor Monika po tym, jak służba zdrowia potraktowała wtedy ją i mamę, wie, jak powinno się rozmawiać z rodziną o śmierci pacjenta.

Pierwszą samodzielną rozmowę z rodziną potencjalnego dawcy doktor Monika przeprowadziła rok temu. Było bardzo trudno. Bo przez trzy dni, kiedy pacjentka leżała na oddziale intensywnej terapii, personel zaprzyjaźnił się z rodziną. Anestezjolodzy szybciej nawiązują takie relacje z rodzinami chorych, bo z samymi chorymi nie mają kontaktu. Jak znieczulają ich do operacji, to chory od razu zasypia. Jak wyrywają ich śmierci na intensywnej terapii, to pacjent jest nieprzytomny.

Rodzina wysłuchała, że pacjentka nie żyje. Że teraz oddycha za nią aparatura. Że istnieje możliwość pobrania narządów do przeszczepu. I że doktor Monika pyta, jaka była w tej kwestii wola zmarłej.

A potem rodzina zaczęła opowiadać, jaką świetną matką i siostrą była zmarła. Długo i głęboko.

Od kobiety pobrano nerki i rogówkę. Następnego dnia jej siostra przyszła podziękować: - Cieszę się, że ktoś będzie patrzył na świat jej oczami.

Doktor Monika widzi, że czasem rodzina odczuwa ulgę, kiedy dowiaduje się, że można pobrać narządy. Bo wtedy ta śmierć nie jest już samym złem, przyniesie też coś dobrego.

- Tak, możecie zaczynać - stwierdził mąż zmarłej kobiety po pięćdziesiątce. - My wiele razy rozmawialiśmy, że ja taki schorowany, ona taka stara, więc nasze organy na nic się nie przydadzą. A jednak.

Ale mam nie podawać nawet przybliżonych danych na temat rodzin. Bo rodziny czasem się boją, co będzie, jak się ludzie dowiedzą, że zezwolili na pobranie narządów (naprawdę to rodzina nie zezwala - ma tylko powiedzieć, czy zmarły wyraził sprzeciw, czy nie). Że będą im pisali na drzwiach 'mordercy'.

Są gorsze rozmowy.

Doktor Monika: - Państwa mama nie żyje...

Syn: - Jak to nie żyje?! Przecież bije jej serce. Ile trzeba zapłacić, żebyście ją leczyli?

Doktor Monika: - To śmierć mózgowa. Pacjent, który umarł w takim mechanizmie, może być dawcą narządów.

Córka: - Spodziewaliśmy się takiego pytania, bo to przecież jest szpital. Nigdy w życiu.

I narządy idą z człowiekiem do piachu.

- Rozmawiałam po ostatnim pobraniu z mężem, że transplantologia to coś takiego jak walka ekologów o wieloryby. Podejmujemy duży wysiłek dla kogoś zupełnie obcego. Dla ludzkości.

16.00

Chirurg pobiera węzły chłonne, umieszcza je w słoiczku i przesyła do Instytutu Transplantologii. Przebadają je lepiej niż zdrowego pacjenta, pełen panel wirusowy i nowotworowy. Żeby dawcy nie wszczepić choroby.

Doktor Teresie zdarzyła się raz niezwykła rozmowa. Umarła młoda kobieta, której nagle pękł tętniak mózgu (to choroba, o której się nie wie). Jeszcze tego samego dnia stwierdzili śmierć mózgową, bo kiedy powstaje obrzęk mózgu, to zaciskają się naczynia doprowadzające krew do głowy i mózg umiera w kilka minut.

Po pracy mąż przyszedł zapytać o zdrowie żony.

- Chciałabym z panem porozmawiać...

- Wiem, o czym chciałaby pani rozmawiać. Czy można pobrać narządy.

- Tak.

- Ja się zgadzam, myśmy z żoną kilka dni temu rozmawiali, co zrobić, gdyby nagle umarła.

17.00

Poltransplant już wie, co zrobić z narządami mężczyzny, lat 48. Wątroba trafi do najbardziej potrzebującego - kobiety, lat 35. Nerki - do osób z największą zgodnością tkankową, dobiera je komputer.

W klubie Dekada muzyka gra głośno. Żeby odebrać komórkę, trzeba wyjść na zewnątrz. Do doktor Agnieszki dzwonią z Poltransplantu, żeby pomogła w koordynacji bardzo specyficznych nerek. W Polsce nie ma biorcy o takich parametrach. Żeby się narząd nie zmarnował, zgłasza się go do Eurotransplantu. Doktor Agnieszka z perfekcyjnym angielskim jest nieodzowna.

- Nerki poleciały w końcu do Holandii. Było parę telefonów, bo oni chcieli pobrać jeszcze komórki odpornościowe dawcy, żeby lepiej dobrać biorcę - opowiada doktor Agnieszka. - Zamiast pić wino, czuwałam i dzwoniłam. Z zabawy znów nici.

Przy przeszczepie trzeba w kilka godzin postawić na nogi biorcę. Często biorca jest w domu i może nie odbierać komórki. Albo jest chory. Albo jednak rezygnuje, bo za bardzo boi się przeszczepu. Wtedy trzeba wyszukać następnego biorcę.

Już są poustawiane zespoły: jeden do wszczepienia narządu, drugi do usunięcia niesprawnego narządu biorcy, trzeci do pobrania narządu od dawcy. Telefonicznie trzeba było ściągnąć ich do szpitala, do karetki, na lotnisko.

To były chyba najpiękniejsze walentynki doktor Agnieszki - 14 lutego 1999 roku. Znajomi ciągnęli ją do knajpy, chcieli, żeby kogoś poznała. O 7 rano zadzwonił koordynator, że ma jechać do Poznania po trzustkę. O 8 była w szpitalu, razem z kolegą chirurgiem i siostrą instrumentariuszką pojechali karetką na lotnisko Bemowo, wsiedli w malutki samolot Mewa. O 10 dotarli do szpitala w Poznaniu. Najpierw kawa, potem pobranie narządów. O 15 znów w samolot; zabrał się z nimi chirurg z Poznania, który chciał zobaczyć, jak się wszczepia trzustkę. Brakowało z tyłu miejsca, więc doktor Agnieszka leciała na fotelu drugiego pilota, całą drogę wypytywała o wskaźniki, bo uwielbia latać. A tu na Bemowie mgła, Okęcie dało im zgodę na lądowanie - na wielkim pasie dla boeingów. Biorczyni już czekała w szpitalu, wszczepiali jej tę trzustkę do 1 w nocy. A znajomi tylko wysyłali SMS-y, do jakiej teraz knajpy idą.

23.00

Rozpoczyna się pobranie narządów. Każdy narząd pobiera inny zespół. Z wątroby wypłukuje się krew, zanurza ją w płynie i umieszcza w przenośnej lodówce.

Doktor Agnieszka: - Jak wychodzimy ze szpitala, to cichniemy. Wychodzimy z lodówką w ręku. Na korytarzu siedzi rodzina i odprowadza nas wzrokiem. Pożegnalnym.

3.00

Wątroba dojeżdża do szpitala, w którym kobieta, lat 35, czeka na wszczepienie. Dawniej - jak opowiada doktor Agnieszka - narządy przewoziło zwykle pogotowie lotnicze. Teraz karetki, bo taniej. Serce korzysta z usług wojska albo prywatnych firm. Wątroby nie otacza aż taki splendor.

Doktor Agnieszka uwielbia, kiedy wątroba wypełnia się krwią, nabiera kształtu, różowieje. A potem ludzie nabierają kształtów, różowieją.

- Przychodzą wychudzeni, cera ziemista. A tydzień po przeszczepie biegają po korytarzu - opowiada doktor Agnieszka.

Chorzy gładzą nową wątrobę. Po przeszczepie nerki z każdego mililitra moczu cieszą się jak dzieci.

Nie zawsze jest tak różowo. 45-letni mężczyzna zmarł wskutek powikłań po przeszczepie nerki. W nocy snuł opowieści, że jak tylko go przestanie boleć głowa, to pójdzie na ryby. Ale doktor Agnieszka wiedziała, że ten ból to nieodwracalne uszkodzenie mózgu, które w ciągu kilku dni doprowadzi do śmierci. Umarł trzy dni później, też na jej dyżurze, i wtedy przyjechała rodzina - żona z córką. One w rozpacz, ona w profesjonalizm. A potem poszła do swojego gabinetu, zaczęła się kręcić bez sensu, musiała coś zrobić. Wymyła wszystkie okna.



4.00

Zaczyna się operacja wszczepienia wątroby. To najtrudniejszy zabieg chirurgiczny na świecie. Serce? To pestka, naczynia wielkie jak rurki hydrauliczne, dostęp do nich jest łatwy. A w wątrobie trzeba podłączyć trudno dostępną tętnicę wątrobową, żyłę wrotną, żyłę główną dolną i przewód żółciowy. Wszystko takie drobne, że lekarz operuje w okularach powiększających.

'W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, Panie, proszę Cię o nową wątrobę' - tak się modlą chorzy na oddziale chorób wewnętrznych. Prof. Magdalena Durlik (transplantolog) ich strofuje: 'Nie można się modlić o czyjąś śmierć'. Więc modlą się po cichu.

Doktor Magdalena skończyła studia w 1978 r., chciała być endokrynologiem, ale jeszcze bardziej chciała zostać na uczelni. Dostała etat w tworzonym właśnie Instytucie Transplantologii. Zaczęła pracę w październiku; dostała pod opiekę pacjenta po przeszczepie nerek. Młody chłopak, licealista. Poznał ją - cztery miesiące wcześniej dostała jego przypadek na egzaminie z chorób wewnętrznych. Przez parę lat był pod opieką przychodni, potem stracił nerkę.

Tak właśnie doktor Magdalena woli o tym mówić: stracił nerkę. A nie, że umarł.

- Mam chorych, którzy przez 25 lat przychodzą do poradni. Mieli małe dzieci, chcieli doczekać chociaż do ich pierwszej komunii. A teraz mają wnuki. Opowiadają nam swoje życie, wiem, kto się żeni, kto rozwodzi - mówi doktor Magdalena. - Ale jak zapraszają na wesele albo weekend w domku na Mazurach, to odmawiam. Raz tylko, kiedy mój pacjent skrzypek dał mi bilet na festiwal mozartowski, to poszłam, ale tam byłam w tłumie. Nie zaprzyjaźniam się z pacjentami. Bo kiedyś się popsują i będą chcieli więcej, niż możemy im dać, i nie zrozumieją naszej bezsilności.

W tej pracy doktor Magdalena najbardziej lubi, że tak bardzo widać efekt. Różnicę między chorym dializowanym a tym z przeszczepioną nerką. Nie mówiąc już o marskiej wątrobie, bo tu nie ma "podpórki" w postaci dializ.

Doktor Magdalena: - I średnia wieku na oddziale to 40, a nie 90 lat. Zgonów jest niewiele. Dajemy ludziom nowe życie.

9.00

Operacja zakończona. Kobieta, lat 35, jeszcze kilka dni będzie podłączona do aparatury, póki nowe narządy nie podejmą pracy. Do końca życia będzie przyjmowała lekarstwa przeciw odrzutowi, osłabiające system odpornościowy organizmu.

Kiedy telewizja pokazuje transplantologię - tak medialną od zatrzymania doktora G. - widać silnych mężczyzn, profesorów, herosów. A co robią kobiety?

Pomyślą, jak będzie wyglądała blizna po operacji, pogłaszczą pacjenta po przeszczepie po ręce, a mężczyzn nie byłoby stać na taki gest. Kobiety mają większą empatię, czują, że ktoś się boi. Wreszcie - są lepsze.

- Kobieta chirurg musi sprostać wymaganiom, które stawiają panowie. Tyle że oni mogą w całości poświęcić się pracy, a ona ma jeszcze dom na głowie - tłumaczy doktor Agnieszka.

Dwa lata temu na lekarskiej imprezie przyglądała się jednemu doktorowi, że skądś go zna. - Wiem, Albert, leczyłeś mojego kumpla - wystrzeliła nagle. Albert spojrzał na nią i już nie oderwał wzroku. Doktor Agnieszka: - Mam w sobie nadmiar ciepła i czułości, muszę to komuś oddać. Wieczorem dzwonię do szpitala spytać, co u mojego chorego. Chociaż już nie tylko praca się liczy, priorytety się zmieniają - jest rodzina, a niedługo będzie dziecko. Nie chcę zaszczytów chirurgicznych, których w domu nie będzie miał mi kto pogratulować. Dzięki pracy na styku życia i śmierci bardziej ceni się minuty z najbliższymi. Czas nie przecieka przez palce, kiedy ma się świadomość, jak jest ograniczony. A z drugiej strony ta praca bywa zbyt trudna, grozi wypaleniem zawodowym. Ostatnio zaczęłam zajmować się chorymi z otyłością patologiczną.

Doktor Magdalena ma dwoje dużych dzieci i byłego męża - też lekarza chirurga, dyrektora. Mąż kręcił nosem na jej karierę naukową, żartował: 'Nie będę miał w domu profesora'. I już są po rozwodzie. Teraz doktor Magdalena więcej siedzi w pracy.

Źródło: Wysokie Obcasy