Gazeta Pomorska

 GAZETA POMORSKA (2008-06-06 Autor: HANKA SOWIŃSKA)

Idzie, płynie, by im podziękować

Zobaczcie. Te narządy się nie marnują. Tak wyglądamy. Mało, że żyjemy, to jeszcze tyle możemy.

Możemy czasami więcej niż przeciętny człowiek. I za to wam dziękujemy.

Ma 52 lata, z zawodu jest rehabilitantem, od 2000 r. pełni funkcję koordynatora zespołu transplantacji nerek w Szpitalu Uniwersyteckim w Bydgoszczy. W 1997 r. przeszedł w Poznaniu zabieg przeszczepienia nerki, dwa lata temu stracił narząd.
- Sportowcem jestem od zawsze. Uprawiam chód sportowy, pływam. Jestem bardzo ruchliwy, ciekawy świata - mówi Andrzej Marciniak.


Po to, by dziękować
Wiele rzeczy jest ważnych, ale najważniejsze, to pokazać się na stadionie. Tak, by wszyscy, nie tylko rodziny tych, którzy podzielili się sobą po śmierci i żywi dawcy, zobaczyli. Że narządy się nie zmarnowały, że tyle ludzi żyje. Że nerki, serca, wątroby, płuca - w niebie nikomu niepotrzebne - tu, na ziemi, tak bardzo się przydają.
Tych, którzy dostali drugie życie widać w Toruniu od wczoraj. Bo właśnie w mieście Kopernika od czwartku rozgrywane są III Mistrzostwa Polski dla Osób po Transplantacji i Dializowanych.

Przyjechało prawie 60 pacjentów - sportowców z całego kraju. Pan Andrzej jest jednym z nich. Przede wszystkim jednak jest organizatorem (z ramienia Polskiego Stowarzyszenia Sportu po Transplantacji) tej imprezy.

 Andrzej Marciniak (z lewej w dolnym rzędzie): - Zawody robimy po to, by podziękować dawcom i ich rodzinom. A także, by szerzyć ideę dzielenia się narządami i ideę transplantologii, właśnie poprzez sport. To nas, ludzi z Polskiego Stowarzyszenia Sportu po Transplantacji główny cel. (Fot. ze zbiorów Andrzeja Marciniaka)
Andrzej Marciniak (z lewej w dolnym rzędzie): - Zawody robimy po to, by podziękować dawcom i ich rodzinom. A także, by szerzyć ideę dzielenia się narządami i ideę transplantologii, właśnie poprzez sport. To nas, ludzi z Polskiego Stowarzyszenia Sportu po Transplantacji główny cel. (Fot. ze zbiorów Andrzeja Marciniaka)
- Po raz pierwszy w mistrzostwach biorą udział bliscy tych, którzy oddali swoje narządy do przeszczepienia i sami dawcy. Zawody robimy po to, by im podziękować. A także, by szerzyć ideę dawstwa i transplantologii, właśnie poprzez sport. To nas, ludzi ze stowarzyszenia, główny cel. Czasami muszę stopować koleżanki i kolegów, którzy swoje ambicje sportowe przedkładają nad tę ideę - podkreśla.

Ciśnienie nieoznaczalne
Wcześniej nic się nie działo. Chyba żadnych sygnałów, jakie wysyłał jego organizm, nie zlekceważył. Wyskoczyło nagle...
Koledzy mówili: "Zrób sobie ekg, jesteś blady”. Zrobił. Nic nie wykazało. Ale gdy zmierzono mu ciśnienie, okazało się, że jest nieoznaczalne.
- Prawdopodobnie wcześniej chorowałem, tylko o tym nie wiedziałem. Nagłe rozstrojenie organizmu, ogromny wzrost ciśnienia. Po kilku dniach byłem na interwencyjnych dializach. Płuca miałem zalane płynami, dusiłem się. Nie mogłem leżeć, siedzieć, stać. Miałem w sobie 18 litrów wody. Umierałem - tak można powiedzieć - wspomina.

30 listopada 1997 r., w swoje imieniny, w Poznaniu, bo w Bydgoszczy jeszcze nie przeszczepiano narządów, otrzymał nerkę. Trzy lata później, namawiany przez prof.Zbigniewa Włodarczyka, szefa bydgoskiej Kliniki Transplantacyjnej został koordynatorem zespołu zajmującego się przeszczepianiem nerek.

- Mam za sobą osiem lat permanentnego dyżuru "pod komórką”. To wielkie obciążenie psychiczne, ale i ogromne zadowolenie - zapewnia pan Andrzej.

Wszystko trzeba zgrać
O tym, co robi, tak mówi: - To cały zespół czynności - od zgłoszenia dawcy do momentu przeszczepienia, cała logistyka, zgrywanie wszystkiego. Koordynator jest na posterunku cały czas. Musi na przykład sprawdzić, czy biorcy są zdrowi. Papierkowa robota też do koordynatora należy.

Ocenia, że przez osiem lat miał prawie 600 nieprzespanych nocy. - Taka akcja trwa z reguły kilkadziesiąt godzin. Koordynator rozwiązuje przeróżne problemy - popsuje się samochód - trzeba działać! Biorca musi mieć usunięte zęby - też zadanie dla koordynatora. Badania wirusologiczne - oczywiście, że załatwia koordynator. Od roku jest lżej, bo mam zmienniczkę.

Sam po transplantacji, a nie oszczędzał się, by inni mogli dostać drugie życie. Dzięki nerce, którą otrzymał od mężczyzny z Gorzowa (- Nigdy nie chciałem niczego o nim więcej się dowiedzieć.) przeżył dziewięć cudownych lat. Wszczepiony narząd nie sprawiał żadnych problemów. Nie miał nawet temperatury, jeździł po świecie (Afryka, Ameryka Północna), uprawiał sport.

To ciężkie przeżycie
W Polsce żyją ludzie, którym nerki przeszczepiono ponad 20 lat temu. Nerka przeciętnie pracuje od 10 do 14 lat. PanAndrzej stracił swoją 29 lipca 2006 roku. - Przyszedł kres i nerka umarła. Każdy z pacjentów po transplantacji ma zakodowane, że to nie jest do końca życia. Każdy z nas liczy się z tym, że może nastąpić odrzut.

Co wtedy? - Następuje kolejne przewartościowanie w życiu. Miałem nerkę, musiałem przestawić się na dializy. To bardzo ciężki egzamin dla psychiki. Usunięcie narządu jest wielkim przeżyciem, chociaż ja naprawdę jestem silny. Psychicznie silny - zapewnia.

Ale też podkreśla, że obecne dializy, a te sprzed dziesięciu lat to coś innego. - Teraz są zupełnie inne, sztuczne nerki, inne koncentraty i odczynniki. W 1997 roku, przed operacją, po dializie umierałem. Teraz jestem tylko trochę słabszy, bo lżejszy o dwa i pół kilograma. Nie mam żadnych niedobrych objawów, nie mam bólów głowy.
Życie bez nerki to dializy i specjalna dieta. Niskopotasowa i niskosodowa. Nie wolno jeść truskawek, pomidorów, bananów serów, wędlin, czarnego pieczywa, tylko białe. Trzeba ograniczyć ilość płynów.

Zagrali mi"Mazurka”
W 2003 r. z grupą kilku pacjentów po transplantacji pojechał na Mistrzostwa Świata w Nancy, we Francji. - Byłem i jestem dobrym pływakiem, ale dopiero w Nancy doświadczyłem pełnej wolności. Sportowcy po przeszczepach to nie są ludzie niepełnosprawni, jacyś kontuzjowani, tylko inaczej prowadzeni. Nasi lekarze, choć wspaniali, wolą coś "na zapas” zakazać pacjentowi. Tam się dowiedziałem, co mi wolno, czego nie. W Polsce słyszałem: "Nie wolno ci skakać do basenu”. W Nancy usłyszałem: "Nie skoczysz, nie wystartujesz!”

Był zachwycony zawodami i miejscem, w którym się odbywały. - Tam wszystko kojarzy się z królem Stanisławem Leszczyńskim. Francuzi wystawili mu nie tylko wielki pomnik. Plac jest jego imienia i kafejki też. Z wielką atencją byliśmy traktowani. Bo z Polski przyjechaliśmy. Z kraju króla Leszczyńskiego.

Pierwsze medale przywiózł ze Słowenii, z Mistrzostw Europy. Zdobył brąz w chodzie na 5 kilometrów. - To jest niesamowite uczucie, gdy się stoi na pudle i dla ciebie grają hymn, grają "Mazurka Dąbrowskiego”. Nigdy nie myślałem, że będę reprezentował Polskę.

Biega codziennie. Ulicą Kamienną, po rowerowej ścieżce. Od ulicy Sułkowskiego do wiaduktu i z powrotem. W dniu, kiedy nie ma dializ, pokonuje około 10 km. Kiedy idzie na sztuczną nerkę, biegnie 5 km. Chodzi też na basen.

Tylko dwa marzenia
Andrzej Marciniak ma dwa marzenia: przebiec maraton... dla sprawnych i dostać nerkę. Drugi raz.
Każdy mu życzy przeszczepienia nerki. - Trzeba czekać z pokorą. Musi przyjść mój czas - mówi.

W "Poltransplancie” jest lista oczekujących na nowy narząd. Pan Andrzej podkreśla: - To nie jest kolejka, tylko lista. Można być na ostatnim miejscu i już jutro trafić na stół. Z doświadczenia wiem, że jak się czeka tak bardzo na nerkę, to ona potem słabo się przystosowuje. Czekam na swój czas.

Wielu czeka. To efekt ubiegłorocznego oskarżenia dr. Mirosława G. Od tej pory polska transplantologia ciągle jest w kryzysie.
Dlatego taka impreza, jak III Mistrzostwa Polski dla Osób po Transplantacji i Dializowanych w Toruniu ma sprawić, że przybędzie świadomych dawców, którzy już za życia wyrażą wolę, by organy po ich śmierci, nie poszły do nieba. Że przybędzie dawców rodzinnych.

A tak podobno w świecie się dzieje. Tam, gdzie pojawiają się zawodnicy po transplantacji, tam rośnie liczba przeszczepień. Tego na żadne medale nie da się przeliczyć.
Hanka Sowińska
hanna.sowinska@pomorska.p
l