Express Bydgoski

EXPRESS BYDGOSKI (2008-02-01 Autor: PIOTR SCHUTTA*)

 *Autora artykułu Bardzo Przepraszamy za przypisanie autorstwa innej osobie.

To jednak był cud. Nerki pracują

Śmierć bliskich zawsze zaskakuje. Nie wiemy wtedy wielu rzeczy. Na przykład, czy zgodzić się na pobranie narządów zmarłego. Marlena zawarła z matką umowę: „Mamo, jeśli twoja wola była inna, niech przeszczep się nie przyjmie”.

Pani Edwina odeszła z tego świata nagle. Zachwiała się na schodach niosąc swojego chorego psa. Upadła, straciła przytomność. W szpitalu stwierdzono krwotok podpajęczynówkowy. Zmarła trzy dni później w dniu swoich urodzin. Miała dokładnie 54 lata. Chorowała na nadciśnienie. Była osobą pogodną i życzliwą. Uwielbiała piec ciasta, bliscy mówili, że wkłada w nie serce. Zanim znalazła się w szpitalu, większość wypieków na urodzinowe przyjęcie była już gotowa.

Liczy się każda godzina

- Przez trzy dni mama była w śpiączce. Nie mogłam jej zapytać, czy zgadza się na pobranie po śmierci swoich narządów. Kiedy żyła, nie rozmawiałyśmy nigdy o tym. Od śmierci taty unikała tego tematu. Zawarłyśmy więc umowę. W dniu jej urodzin pojechałam do szpitala, wzięłam ją za rękę i powiedziałam: „Jeśli twoja wola jest inna, niech nerki się nie przyjmą” - opowiada córka Edwiny. Lekarze nie dawali nadziei, że kobieta przeżyje. Czekali na decyzję o odłączeniu od respiratora.

Nerki, które lekarze pobrali z ciała pani Edwiny, przeszczepiono Joli i Marcie. Na razie kobiety nie znają nawet imienia dawcy. Fot. Piotr Schutta
Nerki, które lekarze pobrali z ciała pani Edwiny, przeszczepiono Joli i Marcie. Na razie kobiety nie znają nawet imienia dawcy. Fot. Piotr Schutta

- Jak to, nie ma nadziei? Nie takie cuda się zdarzają - protestowała córka. Załamana, chwyciła się ostatniej szansy. Po rozmowie z księdzem poprosiła lekarzy, by poczekali do godziny 18.

2 grudnia 2004 roku o godzinie 17 ksiądz z bydgoskiej parafii Opatrzności Bożej w intencjach mszalnych wymienia prośbę o „dar życia dla Edwiny”. Ma się wydarzyć cud. Ale cudu nie ma. Marlena przez telefon wyraża zgodę na odłączenie mamy i pobranie jej narządów.

Na biurku koordynatora Andrzeja Marciniaka ze Szpitala Uniwersyteckiego w Bydgoszczy (sam jest po przeszczepie, niewiele wie o swoim dawcy) telefon dzwoni po raz pierwszy już o 16.10.

- Mamy potencjalnego dawcę - mówi mu anestezjolog ze szpitala im. Biziela.

O godzinie 19.15 komisja lekarska stwierdza śmierć pnia mózgu u pacjentki. Marciniak wysyła do szpitala zespół, który ma pobrać dwie nerki. Równocześnie rozpoczyna procedurę poszukiwania biorcy, dzwoniąc w tej sprawie do Poltransplantu w Warszawie.

Po 21.30 w Bizielu kończy się operacja pobrania narządów. Obłożone pokruszonym lodem nerki trafiają do chłodni, a do stolicy pędzi w tym czasie samochód z wycinkiem tkanki pani Edwiny. Trzeba ustalić genotyp dawcy i wytypować najbardziej pasujących biorców. Im szybciej narząd zostanie przeszczepiony, tym większa szansa, że się przyjmie. Po 48 godzinach będzie można już tylko zanieść nerki do spalarni.

- Czasem tak się dzieje. Czuję się wtedy, jakbym niósł kawałek siebie - mówi Andrzej Marciniak.

Dzień po urodzinach pani Edwiny, w piątek o godz. 12, dr Jacek Andruszkiewicz (przejął akcję po zmęczonym Marciniaku, który pracował całą noc) ma w rękach przefaksowaną listę 15 potencjalnych biorców. Pięć kobiet i dziesięciu mężczyzn.

Najmłodszy kandydat na biorcę ma 32 lata, najstarszy 66. Najwyższą zgodność tkankową ma 57-letni Andrzej (po dwóch nieudanych przeszczepach), ale ma też aktywny wirus HCV i nadreaktywny układ odpornościowy. Pierwszy na liście, ale zostaje skreślony. Potem jest Jarek, 36 lat. Niestety, dzień wcześniej przeszedł zabieg chirurgiczny - skreślony.

Dr Andruszkiewicz kontynuuje sprawdzanie. Czas mija, odpadają kolejni potencjalni biorcy. Stefan, 64 lata - problemy z układem krążenia, mógłby się nie wybudzić. Jan, 55 lat - białko w moczu charakterystyczne dla nowotworu szpiku kostnego. Zabiłyby go leki hamujące odrzut. Witold, 66 lat - były sportowiec, sprawny, silny organizm. Co z tego - rentgen wykazał płyn w płucach.

W końcu zostają trzy osoby. 50-letnia Jolanta spod Warszawy (czwarta od końca), 52-letnia Marta z Lublina i w rezerwie najmłodszy z całej grupy 32-letni Darek z Iławy. Kobiety zostają wezwane do Bydgoszczy, mężczyzna nadal nic nie wie.

- Po co go stresować. Ale wyniki ma dobre - mówi Andruszkiewicz.

Jak podziękować?

Jola odbiera telefon w piątek około godz. 14. Wcześniej już dwa razy miała szansę na nerkę, ale odpadała w ostatniej chwili z powodu złych wyników. Tym razem szanse są większe. Kobieta odkłada słuchawkę i wybucha płaczem. Cztery godziny później opuszcza Warszawę, kierując się w stronę Bydgoszczy. Już po operacji powie: - W drodze czułam radość, strach i niepewność.

Marta o nerce dowiaduje się około godz. 17. Przeżywa te same uczucia co Jola. Zaczyna drżeć. Przed północą wyjeżdża z Lublina, w Bydgoszczy jest o świcie. Po udanej operacji stwierdzi, że musi podziękować rodzinie dawcy. Powie, że chce wiedzieć, komu zawdzięcza nowe życie.

Kiedy samochód z Martą pędzi przez noc, Jolanta przygotowywana jest do operacji. Przeszczepienie trwa dwie godziny i odbywa się bez niespodzianek. O drugiej w nocy w sobotę główny operator dr Maciej Słupski siada zmęczony w kącie sali i zapisuje przebieg operacji.

W niedzielę wieczorem Jola i Marta leżą obok siebie na sali pooperacyjnej. W ich ciałach pracują nerki pani Edwiny, która nie doczekała swoich urodzin. Na razie kobiety nie znają nawet jej imienia. Jolanta mówi, że chyba nie chce nic wiedzieć o dawcy. Obie są obolałe po zabiegu, ale czują się dobrze. Rozmawiają z reporterem. Próbują się uśmiechać.

Reportaż „Zdążyć po nowe życie”, opisujący przebieg operacji oraz poszukiwanie biorców, ukazał się w naszej gazecie 24 grudnia 2004 roku. W całej tej historii brakowało tylko szczegółowych informacji o dawcy. Były one objęte tajemnicą. Dr Andruszkiewicz prosił, by nie podawać żadnych informacji o zmarłej osobie.

Kilka dni temu życie nieoczekiwanie uzupełniło tę historię o brakujące fragmenty.

Bardzo tęsknię za mamą

- Chciałabym bardzo podziękować za ten artykuł. Nie było mnie wówczas w kraju. Rany były zbyt świeże i na tyle mocne, że na trzy tygodnie wyjechałam. Od rodziny dowiedziałam się, że ukazał się reportaż o przeszczepie i że prawdopodobnie opisywanym w tekście dawcą nerek jest moja mama. Nie chciało mi się w to wierzyć. Potem wyprowadziłam się 600 kilometrów od Bydgoszczy. Niedawno w mojej głowie pojawiła się myśl, by nawiązać kontakt z dawcami. Nie kryję, że ostatnio mocno tęsknię za mamą. Rozpoczęłam więc poszukiwania w Internecie i tak dotarłam do tego artykułu. Znalazłam go na blogu reportera waszej gazety. Wszystko się zgadza. To moja mama - napisała do naszej redakcji pani Marlena. Opowiedziała nam o matce i o tym, jak trudno jej było podjąć decyzję o odłączeniu mamy od respiratora i wyrażeniu zgody na pobranie narządów.

- Człowiek przeżywa tak silne emocje, że nie dociera do niego to, co mówią lekarze. Myśli się, że jak bije serce, to wszystko jest w porządku. Nie dopuszcza się myśli o tym, że organizm oddycha tylko dzięki aparaturze i że śmierć mózgu oznacza definitywny koniec życia.

Życie bogatsze niż przepisy

Od śmierci mamy Marlena nosi w portfelu kartkę z informacją, że zgadza się na pobranie po śmierci swoich narządów do przeszczepu. W minionym tygodniu skontaktowała się z Kliniką Transplantacji Szpitala Uniwersyteckiego, prosząc o zgodę na udostępnienie danych Jolanty i Marty.

- Obowiązuje nas anonimowość dawcy i biorcy. Ale życie jest bogatsze niż przepisy. Jeżeli mija rok od przeszczepu i obie strony chcą się poznać, nie robimy przeszkód. Zawsze jednak musimy mieć pewność, że za tym nie kryją się jakieś negatywne emocje, czy roszczenia finansowe. To się czuje. Takie spotkania zdarzają się bardzo rzadko. Czasami dochodzi do nich przypadkowo. Znam biorcę, który na własną rękę odnalazł grób dawcy i tam niespodziewanie spotkał się z jego matką - mówi profesor Zbigniew Włodarczyk z bydgoskiej Kliniki Transplantacji.

Marlena: - Chcę zobaczyć, czy osoby, które otrzymały nerki od mojej mamy żyją pogodniej, weselej, normalniej. Czy zmieniły się ich przyzwyczajenia. Może pojawiło się w ich życiu coś, co lubiła mama.

 

Reportaż Piotra Schutty "Zdążyć po nowe życie" z grudnia 2004 r., publikowany w Expressie Bydgoskim, można znaleźć w Jego blogu: 
 

O wędrówce dwóch nerek

 

Jak dwie nerki uratowały dwa życia

 

Nerki, które się ścigają cd. (ostatni)