Echo Dnia

ECHO DNIA (2008-10-24 Autor: IZA BEDNARZ)

Promowali transplantologię w Kielcach.

Mojemu dziecku już nie można pomóc, ale można pomóc innym - zdecydował kielczanin, który wyraził zgodę na pobranie z ciała zmarłego syna narządów do transplantacji.

Jan wyjął z szafy niebieską koszulę, jasną marynarkę, starannie się ogolił. Przed wyjściem z domu jeszcze raz rzucił w lustro kontrolne spojrzenie. Bo człowiek, który daje świadectwo życia i śmierci, musi wyglądać schludnie.

Sala w Kieleckim Centrum Kultury huczała od głosów uczniów kieleckich gimnazjów, którzy przyszli na galę zorganizowaną 21 października przez Stowarzyszenie Osób z Niewydolnością Nerek "Sztuczna Nerka”. Ludzie po transplantacji zaprosili docenta Andrzeja Chmurę - wybitnego transplantologa, opiekuna polskich

 O idei darowania organów do transplantacji mówił w Kielcach również Przemysław Saleta, znany bokser, który oddał jedną nerkę swojej córce Nicoli. (fot. A. Piekarski)
O idei darowania organów do transplantacji mówił w Kielcach również Przemysław Saleta, znany bokser, który oddał jedną nerkę swojej córce Nicoli. (fot. A. Piekarski)
sportowców po transplantacji, Przemysława Saletę - znanego boksera, który promuje dawstwo rodzinne, po tym jak oddał jedną nerkę swojej córce, żeby przekonali mieszkańców województwa świętokrzyskiego do idei darowania narządów do transplantacji. Świętokrzyskie jest na szarym końcu Polski pod względem liczby pobrań narządów do przeszczepów. W 2008 roku dokonano w naszym regionie tylko pięciu pobrań, mogło być co najmniej trzy razy więcej, ale rodziny zmarłych nie wyraziły zgody. Jerzy Pyrek, szef stowarzyszenia "Sztuczna Nerka” sam ponad pięć lat po przeszczepie nerki - przedstawiał gości.

Kiedy doszedł do: ”witamy przedstawiciela rodziny, która wyraziła zgodę na pobranie od ich bliskiego narządów do transplantacji”, na sali zapadła cisza. Jan nie podniósł się z miejsca. Jeszcze nie był gotów, żeby stanąć ze wszystkimi twarzą w twarz. Rana jest jeszcze zbyt świeża.

PONIEDZIAŁEK

Poniedziałek to najgorszy dzień tygodnia. Wszyscy się spieszą, żeby załatwić tysiące spraw, które sobie przemyśleli podczas weekendu. Nerwowi, rozdrażnieni, rozkojarzeni. Marek, syn Jana wracał od mechanika. Sprowadził dla żony samochód z Holandii, żeby miała czym dojeżdżać do pracy. Głowę miał nabitą pomysłami na życie. Kiedy był małym chłopcem, jak każdy w tym wieku, chciał zostać strażakiem albo policjantem. Po maturze zapisał się do szkoły detektywistycznej w Kielcach, ale nie udało mu się dostać do pracy w policji. Zatrudnił się jako ochroniarz w kieleckim supermarkecie. Kiedy urodziła mu się córka, wziął urlop wychowawczy, żeby żona mogła wrócić do pracy. Za parę dni miał podjąć nowe zajęcie. Chcieli jeszcze wyskoczyć w trójkę na parę dni sierpnia na mały urlop do Borkowa.

Z ustaleń policji wynika, że bezpośrednim sprawcą wypadku i jedyną ofiarą był Marek. - Nie wiem, czy się zamyślił nad tymi swoimi planami, czy myślał o dziecku, czy o tej nowej pracy, nikt nie może zrozumieć jak to się stało, że nie zauważył wyjeżdżającego z boku samochodu. Przecież był dobrym, rozważnym kierowcą - zastanawia się ciągle Jan.

Z ciężkimi obrażeniami głowy, stłuczeniem i obrzękiem mózgu, w stanie katatonii Marek trafił do Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Kielcach na oddział neurochirurgii. - Ludzie zazwyczaj nie wychodzą z takich historii, a jeśli nawet odzyskują przytomność, mózg jest tak zniszczony, że trudno mówić o powrocie do życia - Jan miał świadomość, w jakim stanie znajduje się jego 32-letni syn.

ROZMOWA

To było wiele lat temu, Jan już nie pamięta, czy obejrzał jakiś film w telewizji, czy przeczytał artykuł w gazecie, który opowiadał o transplantacji. - Słuchaj, gdyby coś mi się stało, chcę, żebyście oddali moje ciało na przeszczep. Mnie już nie będzie do niczego potrzebne, a może uratuje komuś życie - powiedział Markowi. To była krótka rozmowa, nikt przecież nie dywaguje nad swoją śmiercią, kiedy cieszy się życiem. Jan, technik drogownictwa, z zawodu budowlaniec nie jest wylewny. Rozmowa musi być konkretna. Marek powiedział: "Dobrze, tato, będzie jak chcesz”. - Nie wracaliśmy do tego więcej, wiedziałem, że mnie rozumie i podziela moje zdanie. Był mądrym, dobrym chłopakiem - mówi Jan.

Wszystko rozegrało się na odwrót. To do Jana przyszli w trzeciej dobie po wypadku - 13 sierpnia 2008 roku - lekarze, członkowie szpitalnej komisji stwierdzającej śmierć mózgu, był też szpitalny kapelan. Zapytali, czy rodzina zgodzi się na pobranie z ciała Marka narządów do transplantacji. - Zrobili to bardzo taktownie, delikatnie, bez żadnych nacisków, ze zrozumieniem dla naszej tragedii - podkreśla. Ale i tak bolało.

- Łatwiej jest podejmować ostateczne decyzje o sobie samym, ale nikt nie chce znaleźć się w sytuacji, w której musi zgodzić się na okaleczenie swojego bliskiego. Przecież to jest sprzeczne z biologią, żeby rodzice chowali dzieci. To powinno być na odwrót! - Janowi po raz pierwszy puszczają nerwy.

On i jego żona zgodzili się tego samego dnia. Synowa poprosiła o jeszcze dzień do namysłu. Zadzwoniła następnego dnia rano i powiedziała, że jeśli już nic nie pozostało, to niech chociaż część Marka żyje w kimś innym.

14 sierpnia wydano orzeczenie o śmierci mózgowej, odłączono od Marka aparaturę podtrzymującą sztucznie krążenie i oddech, powiadomiono POLTRANSPLANT - Centrum Organizacyjno-Koordynacyjne do spraw Transplantacji, który przysłał swoją ekipę do pobrań narządów.

ŻYCIE

Następnego dnia do Jana zadzwonił lekarz koordynator do spraw transplantacji ze Szpitala Wojewódzkiego. - Jedną nerkę Marka dostała 39-letnia kobieta z Gdańska, drugą 40-letni mężczyzna z Katowic, wątrobę przeszczepili jakiejś trzeciej osobie. Wszystkie trzy operacje się udały, ci ludzie żyją nosząc w sobie część mojego syna - mówi z ulgą Jan.

Wie o biorcach tylko tyle, bo zarówno w polskim jak i zagranicznym prawie przestrzega się zasady tajemnicy. Nie tylko dla bezpieczeństwa przed ewentualnymi roszczeniami ze strony rodzin dawców. Także, dlatego, żeby biorcy mogli żyć własnym, choć podarowanym przez kogoś innego, życiem.

Jan jest silnym człowiekiem, umie panować nad emocjami, ale dopiero po dwóch tygodniach wrócił do pracy, prowadził prace wykończeniowe w domu Aleksandry Słoń. Robota, jak robota, bez specjalnych sentymentów między zleceniodawcą i wykonawcą. Kiedy pojawił się w pracy, Aleksandra Słoń, która serdecznie współczuła mu w tragedii, podeszła i zapytała: - Bardzo przepraszam, czy to państwo wyrazili zgodę na pobranie narządów syna do transplantacji? Bo widzi pan, ja żyję z przeszczepioną nerką… Cały czas myślę o człowieku, który uratował mi życie, modlę się za niego i jego rodzinę.

Zaprosiła Jana z jego żoną na mszę, którą co roku zamawia Stowarzyszenie Osób z Niewydolnością Nerek "Sztuczna Nerka” w intencji dawców i ich rodzin z podziękowaniem za dar życia. - Przyszli, byli bardzo wzruszeni - opowiada Aleksandra Słoń.

Po mszy było ognisko, na którym spotkali się ludzie po przeszczepie serca i nerek z regionu świętokrzyskiego, ponad 40 osób. Na koniec Jan zapytał: "Czy mają państwo ze sobą oświadczenia zgody na przekazanie narządów do transplantacji, bo chcielibyśmy je z żoną wypełnić?”.

- U nas jest szczególnie mało pobrań, bo to teren biedny, wiejski, ludzie nawet wzbraniają się przed pójściem na operację do szpitala, nie chcą, żeby ich ktoś kroił, a co dopiero, jeśli mają dać zgodę na wyjęcie narządów z ciała bliskiej osoby - tłumaczy mi Jan. - Dlatego tym bardziej chcę się włączyć w promowanie idei transplantacji, bo taka świadomość może komuś uratować życie - dodaje. Powoli dojrzewa do tego, żeby ze swoim świadectwem stanąć twarzą w twarz ze wszystkimi.

Bo ciągle jeszcze ból jest zbyt świeży. 2,5-letnia córeczka Marka jest bardzo nerwowa, tęskni za ojcem, który wcześniej był przy niej całymi dniami. Żonie Marka wszystko przypomina go w domu. Jan próbuje wziąć emocje na rozum: - Myślę, że Marek jest zadowolony, bo podejmując taką decyzję uratowaliśmy życie trzech innych ludzi.

P.S. Personalia bohatera tekstu i jego syna zostały na prośbę rodziny zmienione.
Izabela Bednarz