Gazeta Lubuska

GAZETA LUBUSKA (2009-09-15 Autor: KATARZYNA BOREK Str.: 10)

 

Żyję z nerką 52-letniego mężczyzny

Rozmowa z Lesławem Batkowskim, który ma przeszczepioną nerkę

- Kiedy dowiedział się pan, że jest chory?
- W 1985 roku trafiłem do szpitala z podejrzeniem nowotworu. Ni stąd, ni zowąd dowiedziałem się od lekarzy, że gdybym miał raka to byłoby… fajnie, bo mam coś gorszego. Wielotorbielowatość obu nerek, która prowadzi do ich całkowitego zniszczenia. Fachowcy z całego kraju, do których jeździłem powiedzieli mi, że pożyję jeszcze z 15 lat. Pod warunkiem, że będę bardzo higienicznie żył. Zabronili mi uprawniania żeglarstwa, które uwielbiałem. Jeden lekarz stwierdził, że kolejny raz wykąpię się w morzu, jak mi żona na plaży grajdoł wykopie i do niego wody naleje…

 LESŁAW BATKOWSKI Żona (ta sama od 41 lat). Dwie wnuczki oraz dwie córki (twarde, waleczne babki). Pasje ma dwie. Zielona Góra i wszystko, co się z nią wiąże (jest prezesem Stowarzyszenia Zielonogórskie Perspektywy) oraz żeglarstwo. Od 10 lat jednak nie pływa, bo po przeszczepie trzeba unikać słońca. Ma jednak propozycję rejsu po Morzu Śródziemnomorskim w listopadzie. I kto wie, czy z niej nie skorzysta&  (Fot. Paweł Janczaruk)
LESŁAW BATKOWSKI Żona (ta sama od 41 lat). Dwie wnuczki oraz dwie córki (twarde, waleczne babki). Pasje ma dwie. Zielona Góra i wszystko, co się z nią wiąże (jest prezesem Stowarzyszenia Zielonogórskie Perspektywy) oraz żeglarstwo. Od 10 lat jednak nie pływa, bo po przeszczepie trzeba unikać słońca. Ma jednak propozycję rejsu po Morzu Śródziemnomorskim w listopadzie. I kto wie, czy z niej nie skorzysta (Fot. Paweł Janczaruk)
- Rozumiał pan powagę tej diagnozy?
- Ja byłem człowiekiem, który wcześniej przepłynął jachtem Atlantyk! Roznosiła mnie ułańska fantazja. Wmawiałem sobie jakoś to będzie, bo czułem się dobrze i wciąż żyłem aktywnie - bo chore nerki nie bolą. Ale wyniki miałem coraz gorsze. W 1999 roku wylądowałem na pierwszej dializie i odtąd miałem je trzy razy w tygodniu po cztery, pięć godzin. Na oddział jeździłem wieczorami, bo w dzień normalnie pracowałem, wówczas jako członek zarządu miasta Zielona Góra.

Kilkugodzinne dializy trzy razy w tygodniu… Tak, trudno to wytrzymać, ale dzięki nim żyłem i to ciągle aktywnie. Gdyby jakiś geniusz ludzki nie wymyślił sztucznej nerki, to od 1999 roku Lesław Batkowski byłby tylko nazwiskiem na nagrobku. Niektórzy dializy przeżywają łatwo, inni znacznie trudniej. Widziałem takich, których po wszystkim wynosili na noszach. Miałem to szczęście, że mogłem odjechać za kierownicą własnego auta. Ja nawet na wakacje jeździłem! Z żoną, z wnuczkami, w góry, nad morze. Na dializy umawiałem się w tamtejszych szpitalach, służbowe wyjazdy też tak rozwiązywałem. Po obowiązkach reprezentacyjnych reszta gości miała część nieoficjalną - ja dializę. Celowo to opowiadam, by pokazać, że nie trzeba być zamkniętym w granicach własnego miasta i szpitala.

- Myślał pan o przeszczepie?
- Każdy myśli. Wielu się boi, ale ja zawsze byłem optymistą, choć występowały u mnie ograniczenia. Poza kłopotami z sercem, miałem brodawczaka. To niezłośliwy, ale jednak nowotwór. A ludziom z nowotworem nikt nie zrobi przeszczepu, bo trzeba celowo osłabiać organizm, żeby nie "zjadł” obcej nerki. Jednak po czasie karencji, trafiłem na listę oczekujących na nową nerkę. Jedną, bo z nią da się normalnie żyć. Przeszczep dwóch to byłoby marnotrawstwo.

Po raz pierwszy zadzwonili do mnie o 3.00. Ale byłem nad morzem, bałem się, że do Wrocławia dojadę bardzo zmęczony i nie zdecydowałem się na przeszczep. Pewnie, że się bałem, że nie dostanę kolejnej szansy. Ale pojawiła się już po trzech tygodniach. Moja decyzja była natychmiastowa. Nie miałem żadnych wątpliwości. Był 15 sierpnia 2004 roku. Do dziś czuję wielką wdzięczność dla rodziny, która zdecydowała w imieniu swojego odchodzącego bliskiego, że przekaże jego narządy do dyspozycji innych.

- Kim był ten człowiek?
- Nazwisk nikt nie podaje. Wiem tylko, że to mężczyzna 52-letni. Dzięki niemu zyskałem komfort życia nieporównywalnie większy niż na dializach, choć oczywiście są pewne ograniczenia. Związane chociażby z faktem, że muszę do końca życia brać lekarstwa celowo osłabiające organizm, by nie odrzucił przeszczepu. Muszę unikać wielkich zbiorowisk, przeziębień, zakażeń. Higiena życia jest bardzo ważna i przy dializach, i przy przeszczepach. Ja dbam o siebie bardzo rygorystycznie, bo uważam, że otrzymałem niezwykły dar. Nie wolno mi go zaprzepaścić niewłaściwym zachowaniem. Pewnie ten, kto dał mi nerkę, źle by się czuł, gdybym ją zepsuł w swojej niefrasobliwości. I to jest najważniejsze przesłanie.
To jest moje życie, moje zdrowie i nikt inny nie jest za nie odpowiedzialny. Lekarz, rodzina - oni mogą tylko wskazać drogę. Cała reszta należy do mnie. Nie wolno pomstować na Pana Boga, na los. Nie wiem, czy to dobrze zabrzmi, ale on przede wszystkim jest w naszych rękach. Wiem, że dużo później bym trafił na dializy, gdyby nie te zwariowane pomysły młodości, jakieś używki.

- Organizm w każdej chwili może odrzucić przeszczep.
- Wśród dializowanych jest zdecydowanie większa śmiertelność niż wśród biorców. Chcę to powiedzieć jasno i wyraźnie tym, którzy się boją przeszczepu. Poza tym zyskuje się nieporównywalny luksus życia. Statystyczna przeszczepiona w Polsce nerka "żyje” około sześciu lat. Ale są tacy, którzy mają ją już 20 lat. I tacy, których nerka nie ruszyła nigdy. Moja od razu na stole. Znów zacząłem sikać. Wie pani, jaki byłem wtedy szczęśliwy?

- Dziękuję


PRZESZCZEP DAREM ŻYCIA
To nazwa akcji, która odbędzie się 29 września w godz. od 11.30 do 16.00 na zielonogórskim deptaku (skrzyżowanie Kupieckiej, Niepodległości i Żeromskiego). Będzie można osobiście porozmawiać z osobami czekającymi na przeszczep i takimi, którzy już go przeszli.
Organizatorem akcji jest m.in. Ogólnopolskie Stowarzyszenie "Nerka” w Zielonej Górze oraz Regionalny Koordynator Poltransplantu.